Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Wiara, nadzieja, miłość…

W tym roku odmówiłam kilka nowenn i myślę, że powinnam złożyć świadectwo. Odmawiałam je w różnych intencjach za różne osoby. Intencji, próśb, ale także podziękowań zawsze mnożyły mi się w głowie i nigdy nie wiedziałam, za co konkretnie się modlić, dlatego zawsze powtarzałam, że nowennę powierzam Matce Bożej.

W trakcie jednej nowenny otwarły mi się oczy na pewną osobę w pracy. Była na skraju załamania psychicznego. Często miała niekontrolowane wybuchy płaczu. Raz mi się zapytała, czy jesteśmy ubezpieczone od samobójstwa… To pytanie skłoniło mnie do tego, aby odmówić za nią nowennę. Byłam w trakcie odmawiania i nie zaczynałam od nowa tylko dopowiadałam, że modlę się za tę osobę. Kiedy skończyłam, a nawet już w trakcie odmawiania nie byłam świadkiem jej wybuchów. Pamiętam, że na początku trudno było mi się za nią modlić. Nie znałam dobrze tej osoby, bo pracowała z nami zaledwie od dwóch miesięcy. Można rzec, że wkradł się we mnie egoizm i myśli typu, po co się za nią modlę skoro ja nic z tego nie będę mieć… Byłam zła na siebie za te myśli, za egoizm, ale wytrwałam w modlitwie. Później zwierzyła mi się, że bierze tabletki na depresje. Z jednej strony cieszyłam się, że znalazła psychologa, że tabletki jej pomagają, z drugiej byłam trochę zawiedziona, że Bóg nie wziął od niej depresji… Wiem jak to jest, bo sama z nią walczę…

Następną nowennę odmawiałam za byłego chłopaka. Taka dziwna potrzeba, ale cóż, nie ukrywam, że chciałabym z nim być chociaż Bóg dał mi jasno do zrozumienia, że to nie jest to. W trakcie odmawiania tej nowenny czułam niedosyt. Czułam, że powinnam modlić się za siebie. I zaczęłam dwie nowenny. Nie wiem czy to był dobry pomysł, bo zaczęłam dosłownie klepać zdrowaśki jedna po drugiej. Jak maszyna nie czując nic byle skończyć, żeby ,,zaliczyć” nowennę. Męczące strasznie. Bez skupienia, bez osobistego oddania, bez zawierzenia tylko w kółko powtarzanie modlitwy. Miałam w planach iść w tym roku na pieszą pielgrzymkę i kiedy o tym powiedziałam rodzinie, moja siostra i mama również chciały iść. W tej drugiej nowennie za siebie zmieniłam intencję i modliłam się, żeby udało się iść na pielgrzymkę. Niestety nie wytrzymałam. Miałam dosyć odmawiania dwóch nowenn jednocześnie. Skończyłam obie. Nie pamiętam nawet czy dotrwałam do części dziękczynnej. Odpuściłam, zła na siebie za to mechaniczne odmawianie, za nieczucie więzi z Bogiem, rozgoryczona, że nie jest tak, jakbym do końca chciała, aby było.

Nadszedł sierpień czas pielgrzymek i zastanawiałam się czy iść. Siostra stwierdziła, że nie dostanie, aż tyle urlopu, a mamie chcieli przesunąć urlop. Zaczęłam mieć mętlik w głowie, po co w ogóle chce iść i czy iść sama. Jedyny strach, jaki miałam w sobie to to, że ta pielgrzymka nic nie zmieni w moim życiu, nawet nie bałam się tego, że może nie dam rady iść (to była moja pierwsza pielgrzymka). Szukałam odpowiedzi na moje pytanie, czy iść sama i gdzieś przeczytałam, że nie każdy taką łaskę otrzymuje, by iść. To było impulsem do podjęcia decyzji. Dwa dni przed wyprawą poszłam się zapisać i dostałam telefon od mamy, że mam ją też zapisać, bo jednak dostanie urlop. Siostra tak samo. I wyruszyłyśmy.

Na tej pielgrzymce otrzymałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Głównie rozmyślałam o moim byłym chłopaku (powód rozstania to to, że chciałam zaczekać ze współżyciem do ślubu). Zastanawiałam się czy wyszłoby nam, gdybym jednak się zgodziła. Podczas marszu ksiądz nam puścił pewną audiencję, w której usłyszałam, że kiedy chłopak z nami się nie chce spotkać, bo boi się, że może do czegoś dojść wtedy mamy podziękować Bogu za tego chłopaka. A kiedy nawet już dojdzie, to żeby iść jak najszybciej przeprosić za to Boga. Odpowiedź tak dosadna, tak oczywista, a jednak serce nie sługa.

Kocham go nadal, utrzymujemy kontakt, ale wiem i jestem tego pewna, że tym sporadycznym kontaktem próbuje zapełnić pustkę w moim sercu. Taka moja namiastka szczęścia… Na pielgrzymce otwarłam oczy na to, że jestem tylko pobożna. Chodzę do Kościoła, modlę się, ale brakuje czegoś. Wiary i miłości… Miłości do samej siebie, do drugiego człowieka, do Boga… Nadzieję pokładam w nowennie.

Rom temu poznałam wartościowego chłopaka. Spotykaliśmy się, mamy ze sobą kontakt, ale wcale mnie do niego nie ciągnie. Wręcz bym powiedziała, że on mnie odpycha… Były chłopak czyste jego przeciwieństwo. I nachodzą mnie myśli, dlaczego tak właśnie jest. Serce nie sługa nie wybiera i boję się, że moje serce nigdy nie pokocha kogoś, kto w pełni na to zasługuje…

Czy ta pielgrzymka coś jeszcze zmieniła? Chyba tak. Dała mi ogromną nadzieję na to, że mogę wyjść z depresji i nerwicy. Przez te pięć dni jak i kilka dni po pielgrzymce nie czułam wcale przytłoczenia. Myślałam nawet, że Bóg wziął ode mnie ten krzyż, jednak po czasie znowu powróciło. Mimo wszystko cieszę się, że doświadczyłam odciążenia przez te kilka dni. Pomimo, że te dwie choroby dają o sobie znać to próbuje cieszyć się każdym dniem, choćby tym, że mogę iść do pracy. I chociaż jest męcząca, to wiem, że niektórzy dużo by dali by to zmęczenie poczuć. Cieszę się tym, że jestem zdrowa fizycznie, a przede wszystkim, że mam kogoś, kto nigdy, ale to nigdy mnie nie opuści. Kogoś na kogo mogę liczyć w każdej sytuacji. I chociaż czasem wydaje mi się, że mnie nie słyszy to wiem, że On po prostu jest i wie, co jest dla mnie najlepsze…

0 0 głosów
Oceń wpis
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x