Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Marek: Pragnienie modlitwy na różańcu

0 0 głosów
Oceń wpis

Zawsze byłem katolikiem praktykującym. Nie opuszczałem Mszy Św., kilka razy do roku chodziłem do spowiedzi i przyjmowałem Komunię Świętą, modliłem się codziennie. Zawsze miałem jakąś relację z Panem Bogiem. Byłem na pieszej pielgrzymce do Częstochowy. Zawsze dobrze sobie radziłem w szkole, potem na studiach i w pracy. Mam wspaniałą żonę, dzieci.

Często byłem stawiany za wzór dla innych i chętnie pouczałem innych i zachęcałem ich do lepszego życia. Specjalnie zaczynam w ten sposób, żeby coś pokazać każdemu, kto zechce to przeczytać.

Po drugiej stronie lustra było uzależnienie od pornografii, które rozwijało się od lat liceum. Zaczynałem jak każdy, od podglądania „zwykłych stosunków”. Doszedłem do zainteresowania dewiacjami, sadyzmem itd. I choć zewsząd słyszałem i tłumaczyłem sobie, że to nic takiego, że przecież nikomu krzywdy nie robię, że to tylko sfera wyobraźni, to czułem strach przed tym co we mnie siedzi, przed tym czym się interesuję. Zainteresowania i chorą ciekawość przenosiliśmy powoli z żoną na nasze współżycie. Aż w pewnym momencie stwierdziliśmy, że dalsze folgowanie zaprowadzi nas na manowce.

Obok tego, równolegle niemal rozwijało się upodobanie do alkoholu. Piwo. Niby nic. Niektórzy mówią, że to nawet nie alkohol. Nie byłem uzależniony według żadnych kryteriów alkoholizmu. Nie urywał mi się film, nie wynosiłem z domu rzeczy na sprzedaż, nie zaniedbywałem pracy itd. Ale alkohol mnie zniewolił. Ciągle o nim myślałem, tak jak myślałem ciągle o pornografii. Picie okazjonalne przerodziło się szybko w picie co weekend i przez cały weekend. Nie, nie na umór! 5 piwek, 4 piwka… czasem więcej jak była okazja się z kimś spotkać. A skoro można w weekend, to czemu np. nie we wtorek. 2 piwka, albo czwartek – 3. Powód? Trzeba się rozluźnić po stresującej pracy, pogadać (a żeby porozmawiać, to trzeba pić…) Ale do 22 żeby rano być trzeźwym? I tak sobie popijałem/popijaliśmy z żoną. W pewnym momencie niemal codziennie. Każdy wyjazd na urlop, każdy wolny dzień, każdy weekend naznaczony był alkoholem. Jechałem nad morze i myślałem że za chwilę wyjdę z samochodu i otworzę sobie zimne piwo -a jak byłem zły, kiedy musiałem coś jeszcze zrobić, gdzieś jechać, coś załatwić i to piwo musiało poczekać. Nie macie pojęcia jak bardzo tłumaczyłem sobie, że to jest normalne! Ile razy śmialiśmy się z tego! Ba! Ile razy z politowaniem patrzyłem na tych, którzy pili do upadłego w barach.

Później była przeprowadzka. Zostawiliśmy „duże miasto” i osiedliśmy w mniejszym (choć nie małym). Nie jestem w stanie powiedzieć na jakim etapie i kiedy, stanąłem przed Matką Bożą w Częstochowie mówiąc jej że chyba mam problem… i że proszę ją o to, żeby mi pomogła, bo sam nie dam rady. W internecie natrafiłem na kazania Ks. Piotra Glasa. Nie pamiętam jakie. Słuchałem tylko kawałka. Po pierwszym odsłuchu pomyślałem – co za kościelny beton! Myślę sobie – nie no… to nie dla mnie. Za ostro, za stanowczo… Ale wracałem do niego. Irracjonalnie wracałem. Trafiłem na Demony Seksu, potem inne…wszędzie słyszałem przewijające się wołanie o stanięcie w prawdzie, jako podstawę do nawrócenia. Prosiłem Pana Boga, żeby tą prawdę mi pokazał. Choćby bolało. I to ciągłe nawoływanie do zawierzenia Matce Bożej…

Zaczęliśmy się z żoną spowiadać częściej. Zaczęliśmy walkę ze swoimi słabościami. Braliśmy udział w sierpniowej akcji trzeźwości. Odkładaliśmy alkohol na Adwent i Wielki Post. To wszystko uświadamiało mi tylko, że mam problem.. bo za każdym razem czekałem na koniec. Czekałem na zasadzie – udowodniłem sobie? To teraz mogę! Od zawarcia małżeństwa walczyłem też z pornografią. Ale i tą walkę często przegrywałem. Wracałem do tego bagna i się z niego wygrzebywałem i znowu i znowu…

Pewnego razu podczas spowiedzi usłyszałem zaproszenie na mszę o uzdrowienie. Poszliśmy z żoną. Powiedziałem Panu Bogu, że wiem, że mam problem i proszę Go o pomoc… Podczas modlitwy padają słowa tego rodzaju: „Nie zrzucajcie też wszystkiego na barki Pana Boga. W was jest też siła. W was jest decyzja i wolna wola. Musicie wybrać i o pewne rzeczy sami zawalczyć”. Pomyślałem, że nie chcę być taki letni. Nie chcę grzeszyć.

Potem urodziła się nasza córeczka. Żona, kiedy zaszła w ciąże rzuciła alkohol zupełnie. Teraz namawiała mnie. Oczywiście sumienie mnie kuło, ale popijałem jak dawniej. Córka rosła, miała jakoś 2 latka, kiedy pewnego dnia w sklepie, pytamy siebie z żoną co trzeba kupić, a córka mówi – „a jeszcze piwo…”. Dostaliśmy w twarz… potem na spowiedzi usłyszałem od pewnego starszego kapłana (i to takiego, którego wiele osób nie lubiło!) takie słowa: „Dzieci są jak lustro. Odbijają zwłaszcza swoich rodziców. Mogę Ci powiedzieć, że w moim domu się nie piło. Nie było kultury picia. I nikt z nas – rodzeństwa – nie pił. W domu obok był alkohol. Zawsze. I pili wszyscy. Masz wybór.”

Muszę tutaj zaznaczyć, że pomimo, że docierało do mnie, że mam problem, to jednak cały czas to było takie rozmyte. Nie do końca zdawałem sobie sprawę, jakie to bagno wokół mnie ma rozmiary. Albo nie chciałem tego wiedzieć… cały czas bałem się stanąć w prawdzie, choć ona pukała do mnie raz po raz. Tak naprawdę czułem się dobrym katolikiem. Przynajmniej całkiem niezłym. Jak płytkie i zakłamane to było, jak bardzo bałem się otworzyć…Dopiero teraz, z perspektywy czasu to widzę. A ile jeszcze przede mną?

Jak dobrze pamiętam, to był ten moment, kiedy poczułem wewnątrz siebie pragnienie modlitwy na różańcu. Zbliżenia się do Matki Bożej. W jednym z kazań Ks. Piotr Glas mówił o Nowennie Pompejańskiej. Myślałem, że to karkołomne, ale koleżanka z pracy powiedziała mi, że ona odmawia i że „jak się zacznie to leci”, nie ma co się bać. Jak niesamowicie Bóg konfrontuje nas z innymi ludźmi! Intencja przyszła do mnie sama. Nie wiem, czy to był mój wymysł, czy Matka Boża mi to podsunęła, ale to było tak intensywne przynaglenie, jakby nic innego się nie liczyło. Kładłem się spać i wstawałem z tym jednym pomysłem. Złapałem różaniec, a że modliłem się za osoby które z alkoholem mają problem, a do tego był adwent, to postanowiłem, że oddam za nich moją abstynencję. Po tej Nowennie przyszło następne pragnienie modlitwy. O kolejne osoby zniewolone. I kolejna moja abstynencja oddana za nie. Potem pojawiały się kolejne pragnienia w sercu – kolejne intencje, posty. Zawsze za kogoś, za kogo – jak mniemam – nikt się nie modlił, a kto bardzo tego potrzebował. I tak od przeszło półtora roku modlę się na różańcu. Odmówiłem 8 Nowenn, w tym jedną za nas i naszą rodzinę. Teraz odmawiam 9. Ale to nie ilość jest ważna. W międzyczasie urodziło nam się 2 dziecko. Oboje dzieci oddałem Matce Bożej w chwili narodzin.

Wiem, że każdy, kto wchodzi poczytać o świadectwach oczekuje wielkich cudów. Że wielu by chciało żebym napisał, że wszystko o co prosiłem się stało. Może kogoś rozczaruję, ale to wszystko się na razie dzieje. Kotłuje się. Widzę to. Trzeba pamiętać, że czas u Pana Boga jest inny niż nasz. Trzeba pozwolić mu działać.

Chcę jednak zwrócić uwagę na co innego. Że Matka Boża zawsze zmieni tego, kto poda jej rękę. Jestem tego przykładem. W moim przypadku pierwszym cudem jest to, co Matka Boża zrobiła ze mną! Ze mną, z moją żoną, z naszą rodziną. Otrzymałem wielką łaskę. Krok po kroku Pan Bóg pokazuje mi moje grzechy i leczy mnie. Czy proces jest zamknięty? Absolutnie nie! Mam wrażenie, że on się dopiero zaczął. Dopiero zaczynam stawać w prawdzie. Matka Boża sprawiła jednak, że tego pragnę! Złapała mnie za rękę. Chcę tej prawdy o sobie. Chcę prawdziwej relacji z Bogiem, który jest! I który jest dobry! Nie chcę pychy. Chcę pokory. Jak Ona.

Chcę ją naśladować. Czuję jak wyrywa mnie z matni, jak otwiera mi oczy. Widzę ile rzeczy mi podsuwa. To jest niesamowite. Kiedyś powiedziałem jej, że nie umiem kochać Pana Boga, że się go boję i w ciągu miesiąca trafiłem na Rozważania o wierze ks. Dajczera, które przebiły mnie na wylot. Ile razy trafiam dzięki niej na rzeczy, z których potrafię wiele wyciągnąć! Chcę nad sobą pracować. I dopiero teraz, w takiej postawie, bliscy mi są Ojciec Pio, O. Dolindo, s. Faustyna. Dopiero teraz zaczynam doceniać bezkompromisowość w wierze, dopiero teraz rozumiem św. Jana Pawła II który mówił – wymagajcie od siebie nawet jeśli inni od was nie wymagają. Zaczynam widzieć kim jest Bóg. Co dla nas zrobił, jak nas kocha. Jak go ranimy. Zaczynam Go kochać. Rozumiecie? Po tylu latach… dopiero zaczynam się otwierać. On tyle czekał… To wszystko dzięki Niej.

Co do moich intencji, chcę napisać, że w każdej Nowennie oddaję Matce Bożej pełnię władzy nad polecanymi sytuacjami. Niczego nie żądam, nie forsuję rozwiązań, jedynie proszę, błagam, by Ci, o których się modlę nie poszli na zatracenie. Wiem, że Pan Bóg wie wszystko najlepiej, że to Jego plan będzie najlepszy i że zawsze zostaje jeszcze wolna wola tych, za których się modlę. Niczego nie chcę sobie przypisywać. Wszystko to ON.

Pierwsze cuda są. Pewna osoba, za którą się modliłem zmieniła toksyczną pracę, wyszła z psychicznego dołka i myśli o powiększeniu rodziny. Choć wszystko rodzi się w bólach wierzę, że Matka nad wszystkim czuwa. Że wszystko zanosi przed Boży tron. Wiem, że sam nic nie znaczę (o jak wiele czasu potrzebowałem, żeby to zobaczyć! Jak trudno to zrozumieć!) i że moja modlitwa jest taka kiepska… że modlę się jak mogę – w drodze do pracy, kiedy usypiamy dzieci, że tylko część na kolanach, ale to co mogę Jej oddać – oddaję. Tłumaczę sobie, że we wszystkich objawieniach Ona sama o to prosiła. Prosiła o modlitwę. Chcę jej odpowiedzieć, że jestem, że jeśli nie mogę oddać pięknej medytacji i skupienia, to oddaję swój czas. Tyle mogę. I wiem, że Ona to przyjmuje, że tym nie gardzi. I to jest niesamowite. Bo modląc się o bliźnich dostałem tak wiele za jej pośrednictwem! Jeśli tyle otrzymałem przez Jej ręce, to czy nie zatroszczy się o tych, o których się modliłem, a których Ona też kocha? Choćby w godzinie ich śmierci… Wszystko zostawiam Jej. Wierzę Jej i chcę wierzyć, że Ci, za których się modlę powiedzą wreszcie TAK.

Od momentu kiedy wziąłem różaniec do ręki (półtora roku temu) jestem praktycznie abstynentem. Do pornografii nie wróciłem od półtora roku. Staram się żyć w łasce uświęcającej na co dzień i co najmniej raz w tygodniu przyjmować Pana Jezusa. Pokusy przychodzą, czasem bardzo mocne. Upadam jak każdy, ale jest zupełnie inaczej. Granice są już gdzie indziej. Moja wiara się zmienia. Dookoła mnie rozpętały się burze. Zostałem niesłusznie osądzony w pracy, opieka nad małymi dziećmi zabiera resztki czasu i weryfikuje wszystkie plany. Wszystko to oddaję Panu. Dziękuję mu za mój piękny krzyż. Dopiero kiedy się go ucałuje, kiedy się go złączy z Jego krzyżem, wszystko nabiera sensu. Dziękuję Mu za te doświadczenia. Dzięki nim walczę z pychą i egoizmem. Trudna to walka… kolejny raz widzę jak jestem słaby, jak trudno naśladować Jezusa kiedy inni nas niesłusznie oskarżają, jak trudno kochać nieprzyjaciół, choć tak naprawdę ani razu nawet mnie nie uderzyli i nie opluli. Oddałem siebie i swoją rodzinę pod Jej panowanie. Zawierzyłem wszystko. Nie mam nic swojego. Wszystko oddaję przez ręce Matki Panu Jezusowi.

Wiem, że Ona nad nami czuwa. Widzę jak wszystko gdzieś, po swojemu układa. To jest niesamowite. Nawet nie umiem tego wyrazić. Nigdy w życiu nie przypuszczałem, że w dzisiejszych czasach będę się modlił z żoną. To wspaniała osoba. Kobieta mojego życia, ale kiedy się poznaliśmy ona była daleko od Pana Boga. Dzisiaj mówimy razem różaniec! To ona jest często dla mnie przykładem. Gdyby ktoś mi to kiedyś powiedział, uznałbym, że to niemożliwe. Mam wrażenie, że stoję w swej wierze ledwie na brzegu wielkiego oceanu. Pan Bóg przez Maryję otwiera mi powoli oczy i wiem, że dzięki Niej patrzę w dobrym kierunku. Ja nigdy nie zrezygnowałem z aż tylu rzeczy z tylu przyjemności, dla rzeczy większych, wznioślejszych. Nigdy tak krytycznie nie patrzyłem na siebie. Nigdy tak mocno nie chciałem kochać. Nigdy nie byłem szczęśliwszy niż teraz. Matko, dziękuję Ci.

Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest

Zobacz podobne wpisy:

0 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x