Ja i moja rodzina zawsze wierzyliśmy w Boga. Nie jakoś gorliwie, ale jednak Bóg był w naszej rodzinie od zawsze. Mój ojciec niestety zawsze miał naturę gestapo; wyżywał się na nas i okropnie nas traktował (poza chwilami, kiedy podróżowaliśmy i w formie dobrze się układało).
Oszczędzając wszystkich nudnych szczegółów – małżeństwo moich rodziców się rozpadło, firma upadła, a my wszyscy zostaliśmy wszyscy poranieni psychicznie. Moja siostra miała anoreksję – wyszła z niej, ale do dziś ma zaburzenia odżywiania. Moja mama jest chora na coś, czego nikt na świecie nie umie jej zdiagnozować. A ja… cóż, cierpię na zaburzenia lękowo – adaptacyjne.
Zawsze byłam bardzo wrażliwą dziewczynką, mój terapeuta mówi, że emocjonalnie nigdy nie dorosłam. Mój ojciec zawsze uważał, że jeśli czegoś dokonałam, to fartem, że nikt mnie nie kocha i nie pokocha, bo jestem taka nieidealna. Miałam dobre oceny, obie z siostrą chodziłyśmy do prywatnych szkół (katolickich). Moja mama była zawsze cudowną osobą. Jemu to nigdy nie wystarczało. W moim domu zawsze była chora dyscyplina i lęk.
Każdy mój związek był toksyczny. A ostatni doprowadził mnie na samo dno. Mężczyzna, z którym byłam, był ideałem – lekarz, totalnie przystojny, z dobrego domu – każda koleżanka mi go zazdrościła. Nie będę się tu rozpisywać, jak bardzo go kochałam, bo sam Bóg chyba tylko wie. Mówi się, że każda kobieta kocha w życiu bezgranicznie tylko raz, a później jest już mądrzejsza i chyba to właśnie była ta miłość. Pewnego dnia po prostu przestał się odzywać. A że ja jestem dosyć dumna (z takim ojcem musiałam się taka stać), też przestałam się odzywać. No i w ten sposób minęło mi półtora roku. Przez ten czas wypiłam dosłownie morze alkoholu, wypaliłam setki papierosów i wylałam tysiące łez. W pracy zaczęło mi się sypać, nie mówiąc o sytuacji z rodzicami.
ałymi miesiącami zastanawiałam się, co się stało, dlaczego zamilkł, choć planowaliśmy razem przyszłość. Nie pytajcie, dlaczego wtedy nie zapytałam. Nie mogłam, coś w środku po prostu mi nie pozwalało. Nie chciałam być bluszczem. Coś we mnie wtedy pękło i po prostu poszłam do spowiedzi. Po czternastu latach. Czułam wielką ulgę. Po paru miesiącach od spowiedzi, kiedy sądziłam, że już nic gorszego nie może mnie spotkać, przyszedł pierwszy atak lękowy, a za nim, po kolejnych paru miesiącach, posypały się kolejne. (Takich prawdziwych, w całej okazałości miałam tylko dwa (dzięki Bogu!)). Tylko osoba, która przeszła coś takiego, jest w stanie zrozumieć te drugą. Najgorsze doświadczenie w życiu, prawdziwy koszmar.
Sama nie wiem, jak udało mi się skończyć studia i pracować na etacie. W międzyczasie okazało się, że moja torbiel na jajniku nie tylko nie zmniejszyła się, jak to orzekł pewien lekarz, ale urosła o parę mm. Wcześniej leczyłam ją akupresurą (do dziś nie wiem, czy to grzech). Załamałam się, bo wysłano mnie na laparoskopię. Poszłam do psychiatry, który przepisał mi leki. Przez jakiś czas bałam się je brać, ale w końcu się przemogłam, modląc się, żeby to była dobra decyzja. No i nie była. Po lekach miałam takie myśli samobójcze, że musiałam je odstawić. Zaczęłam chodzić na egzorcyzmy do cudownego zakonnika. Zaczęłam też regularnie się spowiadać i chodzić do komunii, przez to też popadłam w skrupulantyzm, no ale mniejsza w tej chwili o to.
Pewnego dnia moja klientka powiedziała mi o nowennie pompejańskiej. Słyszałam o niej kiedyś, ale odmówienie jednego całego różańca było dla mnie wyzwaniem, a co dopiero trzech! Minęło parę tygodni od tej rozmowy, a ja znowu dostałam silnego ataku. Postanowiłam od razu odmówić nowennę, choć nie miałam do niej przekonania (maj 2018 r.). Zainstalowałam sobie aplikację. Mój telefon zaczął się psuć, choć wtedy uznałam po prostu, że to już jego czas. Bywało, że czułam się okropnie i zaśliniona we łzach odmawiałam różaniec, leżąc w łóżku, bo na nic nie miałam siły. Po jakimś czasie przyszły trzy cudowne tygodnie bez żadnego ataku. W końcu mogłam spać! (Ataki zawsze pojawiały się wieczorem/nocą.) Przez cały ten czas miałam wokół siebie przecudownych ludzi, a jeden człowiek jest ze mną cały czas szczególnie blisko i nigdy nie marzyłam, że będę mieć takiego przyjaciela. Na przestrzeni miesięcy moje zaburzenia ewoluowały w nowe. To, co kiedyś nie sprawiało mi problemów, nagle zaczęło. Z niektórymi rzeczami zaczęłam sobie radzić. Zaczęłam też chodzić na terapię; w końcu udało mi się znaleźć wspaniałego terapeutę. Bywały dni, że dosłownie odklepywałam nowennę, bo nie miałam siły/nie chciało mi się. Poznałam w międzyczasie cudownego, młodego księdza. Nikt na świecie nie okazał mi tyle wsparcia, ile on te parę tygodni temu. Po paru miesiącach naszej znajomości przenieśli go za granicę, czego nadal nie mogę przeżyć. :O
Pewnego dnia poszłam do Komunii. (Generalnie bardzo ciężko mi się modlić za innych ludzi i przyjmować komunię, bo wiele razy jest tak, że pogarszam sprawę i ataki są straszniejsze i dłużej trwają.) Ofiarowałam ją za mojego byłego faceta. Zwracałam się do Boga słowami, że jeżeli nie mogę z nim być i nawet nie śmiem go o to prosić w modlitwie, niech przynajmniej da mu szczęście i zabierze ode mnie to uczucie, a jeśli już o nim pomyślę, niech wyśle mu ode mnie miłość. Tej samej nocy on się odezwał. Okazało się, że on myślał, że to ja go rzuciłam tym milczeniem. Pozbyłam się prawie wszystkich wątpliwości. Umówiliśmy się. Nie mogłam spać, ani jeść przez wizję tego spotkania. Finalnie okazało się, że on się nie zjawi, bo nie może. Nie uprzedził mnie o tym wcześniej, tylko przed faktem dokonanym. Ogólnie paskudnie mnie potraktował. Wtedy tego nie rozumiałam, ale myślę, że Bóg chciał mi w ten sposób pokazać, kim jest ten człowiek. Oczywiście wcześniej wiele razy modliłam się, żeby go zabrał z mojego życia, jeśli taka jest Jego wola no i… zabrał na zawsze, uprzednio pokazując mi, że to nie była moja wina, czego tak bardzo potrzebowałam. Zadzwoniłam wtedy w bólu do tego księdza i w ciągu minuty odzyskałam psychiczny fason.
Generalnie wydarzyło się parę takich różnych cudów – przypadków, które /zrzucam/ na nowennę. Skończyłam ją odmawiać dwa tygodnie temu i oczywiście ataki powróciły. Mojego ukochanego egzorcystę przenieśli. Znowu straciłam nadzieję, znowu się poddałam. Cały czas męczy mnie grzech nieczystości; nie potrafię tak jak wy być pobożna, nazywać Maryję /Mateńką/ i dziękować za każde okropieństwo, jakie mnie spotyka. A spotyka mnie tego wiele. Nowenna Pompejańska nauczyła mnie odmawiać różaniec. Dziś zaczynam drugą w intencji uleczenia mojego jajnika i mam głęboką pewność co do słuszności tej decyzji, bo, przysięgam, z moimi zaburzeniami nie wyobrażam sobie nawet głupiej laparoskopii.
Brak mi nadziei, brak mi wiary. Ciągle myślę o śmierci, nie potrafię przestać. Nie rozmawiam prawie z rodzicami, moja umowa o pracę chyba wisi na włosku (starałam się mimo wszystko nikomu nie mówić w pracy o moich zaburzeniach), choć pracuję tu długo i zawsze byłam dobrym pracownikiem. Jak jest dobrze, to zawsze gadam, że ufam Bogu i w ogóle jest przy mnie, ale kiedy jest źle, wyję wniebogłosy i zastanawiam się, czy uda mi się przeżyć ten kolejny dzień, a w szczególności noc. Obok mnie jest mój przyjaciel, który jest dla mnie najlepszy na świecie i bez niego nie wyobrażam sobie tego całego chaosu, ale domyślam się, że mnie kocha, a ja nie wiem, czy jestem gotowa na to, żeby go pokochać i ciągle myślę, że to chyba nie to.
Konkludując – modlitwa mi pomogła. Nie tak, jak bym chciała. Kompletnie nie w ten sposób, w jaki bym chciała, ale… w jakimś sensie mnie uspokoiła. Jak czytam tu o niektórych, że męczą się z nerwicą dwadzieścia lat, to mi słabo. A jeśli chodzi o poprzednie Wasze świadectwa – sromotnie mnie przeraziły. Mnie nic nigdy nie straszyło i ciągle czuję, że Maryja pomaga. Choć cały czas się boję.
Zobacz podobne wpisy:
Jakub: zdrowie psychiczne
Anna: Co mi daje Nowenna Pompejańska
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański