Pewnego dnia, nagle, dosłownie z dnia na dzień, mój ukochany, pełen życia, energiczny Tato poważnie zaniemógł. Okazało się, że dosięgnęła go nieuleczalna i śmiertelna choroba. Chociaż staraliśmy się nie tracić nadziei, to medycyna i system opieki zdrowotnej stopniowo odzierały nas ze złudzeń. Cała choroba mojego Taty trwała niecałe 3 miesiące.
W chwili, kiedy pojawił się pierwszy konkretny wynik mówiący, czym może być owa nagła, niespodziewana i niewytłumaczalna dla nas słabość, dowiedziałam się o Nowennie Pompejańskiej. Wyczytałam o niej przez przypadek w Internecie, szukając czegoś zupełnie innego, czegoś związanego z chorobą mojego Taty; nie znałam Jej wcześniej i nic o niej nie słyszałam. Cuda Nowenny Pompejańskiej. Nowenna nie do odparcia. Nowenna dla zdesperowanych.
Czy to był przypadek? A może jak powiedział Albert Einstein o przypadku był to „Bóg przechadzający się incognito”?
I chociaż modlitwa różańcowa była mi raczej obca, postanowiłam ratować mojego Tatę i prosić o pomoc Niebo. Tajemnice różańca poznawałam i zgłębiałam wspólnie z Ojcem Dolindo. Bardzo szybko nowenna do Maryi skierowała mnie w kierunku Jezusa Miłosiernego. Ufając w to, że Bóg jest Wszechmogący i Miłosierny oraz prosząc o wstawiennictwo i wsparcie świętych i Anioła Stróża mojego Taty, przez 54 dni modliłam się o jego uzdrowienie – wprost o cud, a Ewangelia Mt 15, 21-28 była dla mnie takim umocnieniem, wiarą, że ja „wymodlę” zdrowie dla Taty.
Dwanaście dni po zakończeniu odmawiania Nowenny Pompejańskiej mój Tato odszedł. Taka była wola Boża – takie było niepojęte zrządzenie Boże. Najwidoczniej odzyskanie zdrowia nie było pożyteczne dla zbawienia Jego duszy (Sobór Florencki 1325).
Ale co się działo w ciągu tych 54 dni modlitwy, często we łzach, modlitwy, która poza „przepisowym” około półtorej godzinnym różańcem, zaczęła wypełniać także każdą wolną myśl w dzień i w nocy, modlitwą można by rzec „nieustanną”?
To, co się wydarzyło, chyba w jakimś sensie oddają słowa jednej z najpiękniejszych pieśniach religijnych języka angielskiego „Amazing Grace” („Cudowna łaska”): „O Panie łaska Twa przyniosła światło mi […]”. – Przyniosło światło nam – Tacie, mi, moim dwóm maleńkim córkom (5 i 2 lata), mojemu mężowi i być może jeszcze wielu innym, którzy w taki, czy inny sposób zetknęli się z nami, z tą „naszą” chorobą i śmiercią. W ciągu tych tygodni pełnych strachu, łez i bólu pojawiały się nieoczekiwane chwile nadziei i radości.
Dobra twarz drugiego człowieka pojawiała się dla nas znienacka i nieoczekiwanie, kiedy najtrudniej się było tego spodziewać. Małe, ciche cuda wkradały się w nasze życie niepostrzeżenie niemal każdego dnia.
Ostatni miesiąc życia Taty spędziliśmy razem, w domu. Spędziliśmy razem święta Bożego Narodzenia, razem weszliśmy w Nowy Rok. Dzieci asystowały mi w opiece nad Tatą. Pomagały przy robieniu inhalacji, zastrzyków i braniu leków. Rywalizowały o to, kto ma włączyć dziadkowi aparat tlenowy. Przynosiły swój szampon do włosów, który nie szczypie w oczy, kiedy myłam Tacie głowę. Pomagały nacierać plecy. Opieka nad chorym Tatą nie była dla nas problem – to była radość z pomocy komuś, kogo kochamy, i kto całym swoim życiem służył nam, był by pomagać, rozpieszczać, spełniać marzenia i troszczyć się o nas. Tak długo jak choroba na to pozwalała, Tato bawił się z dziewczynkami wspólnie czytali, rozmawiali, śpiewali. To były dobre dni, w których były z nami i śmierć i życie.
Opieka nad chorym, doświadczenie cierpienia i śmierci zmieniło mnie – to jest moja łaska.
Zobaczyliśmy również Bożą moc w akcji. Zgodnie z etiologia bólu w chorobie Taty, Tato powinien mieć stałe zabezpieczenie w leki przeciw bólowe. I tak, zgodnie ze schematem leczenia bólu, Tato otrzymywał leki przeciwzapalne i przeciwbólowe oraz słabe opioidy, których dawki były stopniowo zwiększane. Widziałam, kiedy mojego Tatę bolało. W końcu pewnego dnia trzeba było podać morfinę. Tato zażył ½ tabletki, po czym ból zniknął zupełnie. Wielokrotnie zadawałam przez kolejne dni pytanie „Tatusiu boli Cię?” Odpowiedź zawsze była przecząca. Z medycznego punktu widzenia, ból w takiej chorobie nie może po prosu zniknąć. A zniknął. To był cud! To była interwencja Boża.
Tato na niespełna trzy godziny przed śmiercią otrzymał Boże Miłosierdzie i „uzdrowienie” w postaci sakramentu namaszczenia chorych. Po ponad 40 latach przyjął komunię świętą. Otrzymał łaskę, która dała mu przebaczenie grzechów oraz pokój i odwagę do przejścia „na drugi brzeg”.
„[…]
Gdy w proch obróci się na ziemi żywot nasz,
i gdy już nadejdzie życia kres,
w raju Pan pozwoli mi na swoją patrzeć twarz
przez wieczność, co radością jest.
[…]”
(„Amazing Grace” zwrotka 5, tłumaczenie H. Krzyżanowski).
Tato był świadomy do końca – jeszcze niecałą godzinę przed śmiercią, (co z medycznego punktu widzenia jest rzadkością). Wiedział, że umiera. Rozmawialiśmy, trzymaliśmy się za ręce. Umierał w łasce uświęcającej, w domu, w ramionach rodziny.
Choroba i śmierć Taty bez wątpienia przebiegały pod „Niebieską” opieką. Doświadczyliśmy Bożej Miłości, a jak pisał ojciec Dolindo: „Nie sposób kroczyć drogami Bożej Miłości bez Maryi. […] Maryja jest zawsze obecna, kiedy dobroć Boga objawia się w sposób cudowny, to zawsze Ona daje pierwszy impuls do Miłosierdzia.”
Takie jest moje świadectwo Nowenny Pompejańskiej.
Zobacz podobne wpisy:
Aga: Łaski nowenny pompejańskiej
Magdalena: Wysłuchane prośby
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański
Piękne świadectwo budujące.Z poważaniem.Agata.
Witam ,,,bardzo bardzo bliskie jest mi to swiadectwo …moj ukochany tatus takze niedawno odszedl i w bardzo podobny sposob bylismy swiadkami cudów i wspanialego przejscia do Nieba ,,,,to ogromna laska móc towarzyszyc bliskiej osobie w ostatniej drodze ,,,,,poplakalam sie bo tak samo jak Ty Ewo to odczuwalam i czuje nadal ,,,,,mamy oredownikow w Niebie i mam nadzieje ze kiedy nadejdzie nasza godzina i oni przyjda nam z pomoca z Matka Najświętszą Panem Jezusem i wszyskimi Swietymi 🙂 pozdrawiam serdecznie 🙂
Ewa, tato Twój zmarł jak piszesz po namaszczenie chorych i po komunii przyjętej po 40latach…. umarł w waszej obecności, w domu, przytomny i bez bólu. kochana oby i ja miała taką śmierć 🙂
Piękne świadectwo, dające dużo wiary w Miłosierdzie Boże. Bardzo dziękuję za to świadectwo. Serdecznie pozdrawiam.
Piękne jest Twoje swiadectwo Ewo.Choroba Twojego Taty była laska dana od Boga dzięki której wyplynelo tyle dobra dla Was wszystkich.Jak widać Pan Bog Jest niezwykle miłosierny i daje szanse w ostatnich chwilach zycia do nawrócenia.To wszystko z prawdziwej milosci do nas-swoich dzieci.Samych Blogoslawienstw zycze Tobie i całej Twojej Rodzinie.Chwalmy Pana bo Jest Wielki!
Wzruszające i piękne jest to jak Ewo opisałaś ten czas. Niesamowite. Życie i smierć. A jednak piękne rozstanie….Dziękuję ! Niech Pan Bóg otoczy Ciebie i twoją rodzinę opieką ❤️
Dziękuję. Chciałabym, żeby znalazła się choć jedna osoba, której moja historia pomoże, albo jakoś sprawi, że będzie jej łatwiej, może lżej.