Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Gabriela: Wymowne kocie oczy

5 2 głosów
Oceń wpis

Z tytułu świadectwa, które pragnę złożyć, można wywnioskować od razu, że chodzi o oczy w kolorze zielonkawym. Od razu zdradzę, że chodzi o kociaka… błękitnymi oczami. A co kot i jego oczy mają wspólnego z nowenną pompejańską, czy to żarty? Nie to nie są żarty! Nie odważyłabym się żartować z tej wspaniałej modlitwy, a tym samym Maryi. W tych kocich oczach potrafiłam jednak rozpoznać odpowiedź na prośbę wypowiadaną Królowej Różańca z Pompei przez 54 dni. Oj nie, nie modliłam się za kota… nic z tego!

Otoczyłam 54-dniowym nabożeństwem dziecko, które adoptowałam duchowo 7.10.2018 roku na „Kaplicówce” w Skoczowie przed kopią Cudownego Obrazu Matki Bożej Pompejańskiej. Co prawda nowennę (z tajemnicami światła) zakończyłam już 23 lutego 2019 roku i nawet napisałam już świadectwo. Można jednak rzec, że to była tylko jego część, ponieważ dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego zakończyło się dopiero w sobotę 6 lipca. Tego dnia na porannej Mszy św. po raz ostatni ofiarowałam Bogu to dziecko i jego matkę, kończąc także nabożeństwo 20 sobót, które rozpoczęłam w dniu zakończenia nowenny pompejańskiej, a więc 23 lutego. Także w tym ponad 4-miesięcznym nabożeństwie wypowiadałam taką samą intencję, jak w nowennie pompejańskiej: aby dziecko adoptowane duchowo przyszło bezpiecznie na świat w otoczone miłością rodziców… i najbliższych. I co to ma wspólnego w kocimi oczyma… i to błękitnymi? Zanim przejdę do konkretów, warto wspomnieć na fakt, który 1 lipca na Mszy św. pozwolił mi odczuć typowo świąteczny nastrój – Bożego Narodzenia. O dziwo, organistka grała i śpiewała kolędy, a wierni dołączyli do radosnego śpiewu. Tego dnia młodzież oazowa miała kolejny dzień wakacyjnych rekolekcji, których tematyką było Boże Narodzenie i stad kapłan właśnie 1 lipca – upalnego miesiąca, pragnął podkreślić iż Boże Narodzenie powinno mieć miejsce każdego dnia – nie tylko w grudniu. Trudno, ażeby w takim nastroju nie zastanowić się nad losem maleństwa, za które się jeszcze modliłam. Odpowiedź otrzymałam w dniu zakończenia duchowej adopcji – 6 lipca dopiero o wieczornej porze (około godz. 20-tej).

Moja dorosła córka zameldowała, że pod schodami tarasu coś się porusza, jakieś zwierzę. Podeszłam całkiem blisko i zauważyłam kocie ślepka. Dopiero, gdy kociak z ciemnego wnętrza doczołgał się spod schodów nieco do przodu, zdaliśmy sobie sprawę, że jest chory i nie potrafi się nawet utrzymać na nogach. Jego widok był wprost przerażający… można rzec – skóra i kości. Jedyne co posiadał – to piękne, błękitne oczy. I choć wyglądał na pospolitego dachowca, miał w sobie cechy kota birmańskiego – co zauważyła nasza córka. W swej bezbronności szczerzył zęby i syczał. To wystarczyło, aby go nie dotykać. Córka chciała od razu dzwonić po pomoc do schroniska dla zwierząt oddalonego około 25 km, co mój mąż wybił jej z głowy, uznając że można to uczynić dopiero w poniedziałek. Poradził, aby lepiej dać kociakowi wody do picia.

Akurat miałam pod ręką, wyrzuconą kilka godzin wcześniej 19-letnią plastikową miseczkę z napisem „mamo, to ja”, dołączoną niegdyś do miesięcznika pod tym samym tytułem. Gdy usunęliśmy się wszyscy z pola widzenia mizernego kociaka… on przybliżył się do miseczki i wypił wodę do dna. Po czym uciął sobie drzemkę. My także uznaliśmy, że już pora na nocny spoczynek. Córka nie od razu potrafiła zasnąć i za pół godziny poszła zajrzeć do kryjówki, który wcześniej nazwałam „szpitalikiem”. Okazało się, że kota już tam nie było. W niedzielę po porannej Mszy św. zauważyliśmy go w ogródku naszych sąsiadów. Nie można rzec, że był w dobrej formie, ale chodził na własnych nogach i nie przypominał agonalnego stanu z dnia poprzedniego. Zdałam sobie sprawę, że życie dziecka adoptowanego duchowo musiało być bardzo zagrożone! Wystarczyła jednak odrobina czułości, aby odzyskał siłę. Wierzę, że to dziecko przyszło na świat otoczone miłością, którą być może wyzwolił urok płynący z jego oczu oraz bezbronności. To że kociak chodził po ogrodzie sąsiadki, to jakby potwierdzenie, że dziecko to zostało otoczone także miłością najbliższych – o co prosiłam Matkę Bożą. Sąsiadka rzeczywiście bardzo lubi zwierzęta. Wierzę także, że przyszło na świat bezpiecznie, to znaczy w szpitalu.

To słowo „szpitalik”, którym określiłam kryjówkę pod schodami było chyba trafieniem w sedno. „Szpitalik” to także potoczna nazwa kościoła p.w. Znalezienia Krzyża Świętego nieopodal Kaplicówki. Cóż? Gdyby kociaka zabrano do schroniska, tak jak chciała córka, z całą pewnością poczułabym się raczej zawiedziona, sugerując że to dziecko nie zostało otoczone miłością rodziców i zostało oddane np. do okna życia. Uważam, że w takiej interpretacji zdarzenia, wielki wpływ miały odprawione tajemnice światła w nowennie pompejańskiej. Te błękitne kocie oczy były takim światłem, które dało wiele do myślenia.

Zapisz się na cotygodniowe powiadomienia o świadectwach:
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest

Zobacz podobne wpisy:

1 Komentarz
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Zyta
Zyta
25.10.24 18:42

Boże…kota trzeba bylo koniecznie wziąć do weterynarza

1
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x