W roku 1891 Bartolo Longo po raz pierwszy podjął na łamach swojego czasopisma „Różaniec i Nowe Pompeje” sprawę dzieci więźniów. Napisał list do czytelników, w którym pytał:
„Jaka klasa ludzi jest najbardziej opuszczona?” i odpowiadał: „Synowie przestępców kryminalnych Nie są to sieroty, więc nie mogą korzystać z zakładów dla sierot, a są traktowani gorzej niż sieroty, bo zostali znienawidzeni z powodu przestępstw rodziców. Niosą na sobie bez żadnej winy piętno niesławy, a mając wciąż przed oczami zbrodnię ojca, idą tą samą drogą”. List ten spotkał się z żywą odezwą. Zaczęły przychodzić liczne prośby od więźniów. Ktoś zostawił dwóch synów w nędzy i błagał Bartola, by przejął nad nimi opiekę. Pewna młoda matka chciała oddać dziecko pirata, ale tylko do dobrej rodziny. Coraz częściej nadchodziły błagania zza krat, aby przyjąć na wychowanie pozostawione na wolności dzieci. Bartolo podjął to wyzwanie, choć świat naukowy i opinia społeczna były mu wrogie.
W tamtych czasach powszechnie uważano, że dzieci więźniów mają wrodzoną przestępczą naturę i z tego powodu muszą iść w ślady rodziców. Utrzymywano, że istnieje gen przestępczości, który przechodził z rodziców na dzieci. Antropolodzy spisywali wszelkie fizyczne anomalia, nadając im uczone nazwy – szerokość i wysokość czoła, ciężar mózgu, linia włosów, kształt oczu – na podstawie tych parametrów powstał wzór na przestępcę.
Kiedyś pewien uczony wizytujący placówkę Bartola przystanął przy jednym chłopcu. Przyjrzał mu się, zmierzył wzrokiem kształt głowy i wydał osąd: „Ten chłopiec przedstawia typowe cechy trwałego zwyrodnienia. Spójrzcie na jego zęby, uszy, głowę, czoło. Wszystko to każe wnioskować, że jest dziedzicznym zbrodniarzem”. Bartolo ledwo zdołał opanować wybuch śmiechu. Chcąc jednak oszczędzić doktorowi wstydu, wziął go za rękę i wytłumaczył na osobności, że chłopiec znalazł się tam przypadkowo i jest… synem burmistrza.
Takie podejście naukowców i kryminologów powodowało, że dzieci więźniów były zdane na łaskę, a raczej niełaskę innych, tułały się po włoskich ulicach. Często zajmowała się nimi mafia, przygarniając je i czyniąc z nich swoich małych „żołnierzy”.
Na przekór naukowcom i opinii społecznej Brat Różaniec ruszył ze swoim autorskim programem wychowawczym opartym na Ewangelii. Do roku 1897 przyjął do swojego zakładu wychowawczego stu chłopców z patologicznych rodzin. Sława zakładu i jego fundatora szybko się rozszerzała. Zaczęły napływać listy z więzień z całych Włoch. Wychowanków stale przybywało. Wielu przebywających w więzieniach rodziców nawracało się pod wpływem listów, modlitw i pobożności swoich dzieci, które znajdowały się pod opieką Longa i sióstr zakonnych.
Oprócz zwykłej nauki Bartolo kładł nacisk na wychowanie w duchu katolickim, naukę katechizmu, modlitwę, różaniec. To wszystko kształtowało młode umysły i rodziło u dzieci żywą wiarę. A oto efekty piętnastu lat prowadzenia domu wychowawczego: „Stu trzech chłopców już wykształconych i ukształtowanych opuściło dom wychowawczy i rozjechało się po świecie. Młodsi wrócili do swoich rodzin, starsi poszli do pracy. Niektórzy synowie przestępców zostali duchownymi, inni karabinierami, jeden został szewcem, kilku popłynęło za ocean, szukając szczęścia w dalekim świecie”.
Bartolo oprócz pracy wychowawczej z dziećmi nieustannie walczył o ich godność i prawa w społeczeństwie, polemizując z poglądami naukowców: „Przedstawiam wam pięćdziesięciu pięciu moich chłopców. Dziesięciu jest synami morderców skazanych za zabójstwo z premedytacją, piętnastu synami mężczyzn skazanych za zabójstwa, pięciu za zabójstwa przy napadzie rabunkowym, czterech jest synami skazanych za zabójstwo w recydywie i wreszcie jeden chłopiec to syn mordercy, złodzieja i herszta uzbrojonej bandy. Ośmiu chłopców z tej grupy to synowie żonobójców i mężobójczyń: sześciu z nich straciło swoje matki, które zostały bestialsko zamordowane przez ojców, a dwóch opłakiwało ojców zamordowanych przez ich matki. Mamy też dwóch synów złodziei i fałszerzy, jeden to syn uzbrojonego przestępcy drogowego, a drugi – wspólnika w zabójstwie. Ponadto nie brakuje w tej smutnej zbiorowości syna pirata i jednego małego chłopca, który jest chyba najbardziej nieszczęśliwy z wszystkich, a którego próbowała otruć własna mama”.
Bartolo Longo uwrażliwiał społeczeństwo i swoich czytelników na trudny los dzieci, opisywał postępy, jakie czyniły dzięki edukacji w jego zakładzie wychowawczym i nie zapominał przy tym o ich rodzicach przebywających w więzieniach:
„Kiedy przestępca zostanie skazany na piętnaście, dwadzieścia lat więzienia albo nawet na resztę życia, pierwsze uczucie, jakie się w nim budzi, to uczucie okropnej rozpaczy. Taki więzień przeklina Boga, przeklina społeczeństwo, przeklina siebie samego. Najznakomitsi znawcy więziennych realiów opowiadali mi, że działalność społeczna nie ma żadnego przystępu do serca więźnia, gdy opanuje je rozpacz. Otóż, jeśli będąc w takim stanie, biedny więzień dowie się o swych dzieciach, że nie są one w zupełnym opuszczeniu, jak to bywało dotychczas, że nie są znienawidzone, że są ludzie, którzy się nimi zajęli, że Panienka z Pompejów, ta najczulsza Matka, zbiera je pod swój macierzyński płaszcz, ach, wtedy myślę, że do tego serca wejdzie promyk światła. Odtąd biedny więzień, wspominając swoje dzieci, wspomni i o Maryi, zacznie się modlić…”
Bartolo często przedstawiał czytelnikom sylwetki swoich wychowanków: „Poznajcie chłopca o imieniu Sante Fileccio, syna sycylijskiego pirata i młodej, porzuconej przez niego dziewczyny. Ten to nieszczęśliwy chłopiec według nieubłaganej współczesnej nauki skazany jest na życie w przestępczości”. Po czym cytował słowa naukowców, którzy rozwodzili się nad jego niskim i wąskim czołem zdradzającym rzekomo deformację czaszki oraz schorzenia zwanego „krótką głową”. Naukowcy dopatrzyli się także skośnogłowia i syndromu płaskiej głowy oraz asymetrii na twarzy. Jednym słowem, chłopiec nosił wszystkie możliwe stygmaty wrodzonego zwyrodnienia, które miały świadczyć o dziedzicznej przestępczości. A mimo to Sante „był najbardziej łagodnym i najmilszym chłopcem, jakiego można sobie wyobrazić…”
Podobnie Pietro Mongelli, syn żonobójcy, któremu naukowcy wróżyli rychłe więzienie. Jednak, jak zauważył Brat Różaniec, żaden inny chłopiec nie był mądrzejszy i skromniejszy od niego. Zatrudniono go przy prasach drukarskich, gdzie zbierał i przeglądał wydrukowane arkusze. I w tej pracy nie miał sobie równych, nikt poza nim nie znajdował tylu błędów edytorskich.
Przykłady szły w dziesiątki i setki. Wszyscy bohaterowie felietonów Bartola zostali kiedyś bezlitośnie napiętnowani przez naukę i wszyscy zamiast pójść złą drogą, rozwijali swoje talenty w jego zakładzie wychowawczym.
Oczywiście, wychowanie dzieci więźniów wymagało wielkiej troski, uwagi i miłości, jakiej nie doświadczyły one od rodziców. Tam, gdzie nie pomagał program wychowawczy, potrzebna była łaska Boża.
Takim trudnym przykładem był Mario Moscini, który trafił do zakładu w wieku siedmiu lat i po roku nie przejawiał żadnych oznak poprawy. Nie nawiązywał przyjaźni z resztą chłopców, ale, o dziwo, tylko jemu wałęsający się przy zakładzie wychowawczym kot pozwalał się głaskać i brać na ręce. Mario był mistrzem kłamstwa, potrafił na poczekaniu wymyślać niestworzone historie, które opowiadał z takimi szczegółami i obojętnością, że wyprowadzał w pole nawet swoich przełożonych! Jako jedyny z chłopców nienawidził swojego ojca, gdyż na własne oczy widział, jak zabił on jego matkę. Z tego powodu, jak zauważył Bartolo: „Nigdy nie przebaczał, a zemsta była mu rozkoszą. Odgrywał się zawsze, z wyrachowaniem, na zimno, a lubił już wcześniej dać do zrozumienia przeciwnikowi, że się zemści”. Któregoś dnia Bartolo zauważył pierwszy sygnał poprawy. Mario jako jedyny zgłosił się, by zastąpić przy pracy swojego kolegę. Był to pierwszy zwiastun nadchodzącej przemiany.
Przez kolejny rok chłopiec przygotowywał się do Pierwszej Komunii. Bartolo opisał walkę, jaką stoczył Mario w dzień, kiedy miał przyjąć Pana Jezusa do swojego serca. Łaska Boża pomogła mu przemóc nienawiść, pozostał jednak jakiś wstręt do ojca. Sakramenty czyniły w nim stopniową przemianę, więc zawsze, kiedy ledwo mógł utrzymać swój trudny charakter na wodzy, szedł do spowiednika i przyjmował Komunię Świętą. Zmienił się nie do poznania: z tyrana wyrósł na obrońcę słabszych, pierwszy przebaczał i wstawiał się za kolegami u przełożonych. W święto Matki Bożej Pompejańskiej Bartolo zachęcił go, by pomodlił się za ojca i napisał do niego list. Mario przystał na tę propozycję. Odpowiedź przyszła szybko. Ojciec był przekonany, że syn nie czuł do niego nic poza nienawiścią. Wiadomość, że chłopiec modli się za niego, wlała w jego serce ogromną radość. Z wielkim żalem prosił o przebaczenie. Mario słuchał w milczeniu, jak Bartolo czyta list. Szybko zbladł, a z jego oczu popłynęły łzy.
– Tato, mój tatusiu! – zawołał. Za chwilę wychowawca i chłopiec uklękli, modląc się za nieszczęśliwego ojca.
Kilka lat później, kiedy Mario szykował się już do opuszczenia zakładu, Bartolo napisał: „Przeglądałem sprawozdania z ostatnich lat. Mario Moscini był zawsze prymusem i sprawował się najlepiej z wszystkich”. Czy trzeba było większych dowodów skuteczności Bożej szkoły pod kierownictwem Bartola?
Stałym elementem pracy wychowawczej i formacji duchowej była modlitwa dzieci za swoich rodziców i listy do nich. Bartolo na jednym ze spotkań z pedagogami opowiedział historię Massymiliana, który był jednym z synów wielokrotnego mordercy i żonobójcy skazanego na śmierć. Syn napisał do niego list, w którym przedstawiał swoją sytuację. Opowiadał, iż nie jest głodny, chodzi do szkoły i właśnie przystąpił do Pierwszej Komunii. Jest z tego powodu szczęśliwy i nie tylko przebaczył ojcu ale i modli się za niego. Skazaniec po otrzymaniu listu od syna padł na posadzkę i, jak donosił później więzienny strażnik, gdy wstał – był już innym człowiekiem. Odtąd nie rozpaczał, nie przeklinał Boga i nie popadał w obłęd.
Wkrótce nadeszła też jego odpowiedź…
Książkę „Matka Boża Pompejańska ratuje dzieci więźniów” można zamówić w sklepiku internetowym: www.rosemaria.pl
Zobacz podobne wpisy:
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański