Moja historia rozpoczyna się w momencie, gdy dowiedziałam się, że będę miała kolejne dziecko. Ogromne zaskoczenie, niekoniecznie entuzjastycznie przeze mnie przyjęte. Przecież mam już dwoje dzieci, więcej mi nie potrzeba, a tym bardziej w tym wieku.
Na początku ciąża przebiegała prawidłowo. Lekarz ginekolog zlecił badania prenatalne. USG było prawidłowe, wątpliwości jednak pojawiły się w badaniu krwi, gdzie jeden z parametrów okazał się zbyt wysoki i wskazywał umiarkowane prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się z ZD. Lekarz zalecił kolejne badanie krwi(badanie płatne ok 2000zł), które miało albo potwierdzić, albo wykluczyć obciążenie genetyczne mojego dziecka. Rozważaliśmy również amniopunkcję(to badanie było inwazyjne i bardziej obciążające). Nie zdecydowaliśmy się na żadne z powyższych. Próbując podjąć jakąkolwiek decyzję, gdzieś w środku pojawiła się myśl, że przecież i tak urodzę to dzieciątko i nie będzie tutaj miało żadnego znaczenia czy będzie chore , czy też zdrowe. Ustaliliśmy również, że pieniądze, które mielibyśmy ewentualnie przekazać na badania, będą przeznaczone dla ,,chorego” dzieciątka. Głęboko w sercu czułam, że kocham to dziecko, bo jest ono darem od samego Boga. Próbowałam się pogodzić z myślą, że może być chore. W 19 tygodniu ciąży, podczas rutynowej wizyty u lekarza okazało się, że szyjka macicy drastycznie się skróciła, praktycznie do 0, co oznaczało, że dzieciątko może się urodzić w każdej chwili. Od tego momentu podjęłam duchową, jak również fizyczną ,,walkę” o nienarodzone dziecię. Trafiłam do szpitala. Tam, po tygodniu rutynowych badań, lekarze podjęli decyzję, że będą ratować moje dziecko- aby zminimalizować nieoczekiwany poród, założono mi szew podtrzymujący. Zabieg ten wiązał się z wieloma powikłaniami, m.in. poronieniem. Jednak miał on wspomóc, wydłużyć czas trwania ciąży. Oczywiście musiałam poddać się ścisłym restrykcjom- nie mogłam chodzić, musiałam praktycznie tylko leżeć. Moja aktywność została ograniczona do minimum- wyjścia tylko na chwilkę do toalety oraz wieczorny prysznic. To tyle. Ale to nie to stanowiło dla mnie problem, bo w poprzedniej ciąży również miałam podobną sytuację, tyle tylko, że w późniejszym terminie ciąży(28 tydzień)- wtedy, 10 lat wcześniej , życie moje i mojego nienarodzonego dziecka, powierzyłam Matce Bożej. Wtedy wszystko skończyło się dobrze. Wierzyłam, że i tym razem Maryja wyprosi dla mnie kolejny cud. Przebywając wtedy w szpitalu , spotykałam wiele kobiet z różnymi problemami- głównie nie mogły zajść w ciążę lub ich ciąże kończyły się w 2, 3 miesiącu. Miałam wtedy dobry kontakt z kobietą, która opowiadała mi o swoich problemach-przez wiele lat , ze swoim mężem starali się o dziecko, bezskutecznie. Odwiedzili wielu lekarzy, każdy rozkładał ręce. Dopiero Nowenna Pompejańska i jej odmawianie uszczęśliwiło tych ludzi. W wieku 32 lat zaszła w upragnioną ciążę. Obie płakałyśmy ze wzruszenia. Od tego momentu pomyślałam sobie, że może i ja spróbuję, bo to przecież modlitwa nie do odparcia. Różaniec zaczęłam odmawiać będąc już w domu. To on wyciszał mnie, wewnętrznie uspokajał, napawał nadzieją. Czułam się zaopiekowana. Czekałam dosłownie każdego dnia, żeby znów porozmawiać z Maryją, żeby znów powierzyć jej swoje prośby. Oczywiście modliłam się o zdrowie mojego dziecka- jak się wtedy okazało- córeczki, chociaż pierwsze badania prenatalne sugerowały, że będzie to chłopiec. Po niespełna 3 tygodniach, znowu trafiłam na oddział, ze skurczami. Myślałam, że rodzę. Byłam wtedy w 24 tyg. ciąży. Wtedy to zdiagnozowano u mnie cukrzycę ciążową oraz bardzo groźną bakterię(złapałam ją prawdopodobnie na oddziale). Lekarze kręcili głowami, że kolejna przypadłość może doprowadzić do szybkiego poronienia. Ja jednak nieugięcie- nawet będąc w szpitalu- odmawiałam Pompejankę. Wstawałam w nocy o 1, 2, 3, żeby tylko w spokoju porozmawiać z Najświętszą Panienką. To był czas pandemii, także nikt z domowników nie mógł mnie odwiedzić, ale i tak miałam od nich ogromne wsparcie. Rodzina, znajomi, modlili się za mnie, za moje dzieciątko. Po prawie miesięcznym pobycie w szpitalu, wreszcie wróciłam do domu. Mogłam wtedy wykonać połówkowe badania. Zdecydowałam się na nie. Oczekując na wizytę, okazało się, że pani doktor spóźni się chwilkę. Reasumując, w gabinecie byłam raptem 10 minut, chociaż takie badanie powinno trwać minimum pół godziny. Podczas badania doktor pokazywała mi poszczególne części ciała dziecka. W momencie, gdy obraz przesunął się na twarz córeczki, ukazała mi się łudząco podobna buzia mojej starszej córci. Jednak trwało to dosłownie ułamek sekundy, bo dziecko poruszyło się. Zależało mi na wiarygodnym opisie badania. Niestety, doktor na dokumencie umieściła zapis, że obraz twarzy jest nieczytelny. Zmartwiło mnie to bardzo, bo przecież ja widziałam dokładne rysy twarzyczki mojego dzieciątka. Pomyślałam, że może miałam jakieś przewidzenia. W głębi serca czułam jednak, że to Maryja ukazała mi ten obraz, żebym była już spokojniejsza, pewniejsza. Kolejny raz do szpitala trafiłam w dniu urodzin mojego średniego dziecka( był to początek grudnia). Dostałam ogromnych boleści pleców. Jak się później okazało, był to atak kolki nerkowej. Kolejna przypadłość, która dodatkowo obciążyła moją ciążę. Ja jednak trwałam w przekonaniu, że ktoś przy mnie czuwa. Szpital opuściłam 24 grudnia, w Wigilię Narodzin Pana Jezusa. Mogłam ten świąteczny czas spędzić z najbliższymi. Wtedy rozpoczęłam drugą Nowennę Pompejańską- ofiarowałam ją w intencji zdrowia nienarodzonego dziecka i szczęśliwego rozwiązania. Odliczałam każdą godzinę, każdy dzień, każdy tydzień- aby jak najdłużej mój mały cud mógł przebywać w brzuszku. 22 i 23 stycznia- to był weekend, odwiedzili mnie przyszli chrzestni nienarodzonego jeszcze dzieciątka- dostałam od nich tyle czułości i serdeczności. Czułam się spełniona. Jednak 23 stycznia, to było przed północą, poczułam, że czas narodzin już nadszedł. Mąż błyskawicznie przetransportował mnie do szpitala. Modliłam się w momencie, gdy położne przygotowywały mnie do porodu. Oddałam siebie i moje dziecko Bogu i opiece Najświętszej Panience. Nasza córcia przyszła na świat o 1.15 przez cc, w 34 tygodniu ciąży. Była przygotowana do wcześniejszych narodzin- mogła sama oddychać, ssała pierś, przybierała na wadze. To cud!!! Tak jak obiecałam Maryi, na drugie imię ma Maria. W momencie, gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, ukazała mi się ta sama twarz, którą widziałam na badaniu USG- czy to przypadek? Nie! To Matka Boża okryła mnie swoim płaszczem- ona wiedziała, że bardzo przeżywam to, co się dzieje- chciała mnie tym uspokoić. Niestety, ale ja miałam ogromne komplikacje przy porodzie. Rodziłam z pęknięta macicą. Powikłanie to jest jednym z najgorszych. A jednak….lekarze się dziwili, że tak szybko wracam do formy po tak obciążającym porodzie. Do domu wróciłyśmy obie po 12 dobach w szpitalu. Podczas rutynowej kontroli ginekologicznej, lekarz, który zakładał szew na szyjkę macicy, nie mógł się nadziwić, jak mogłam donosić ciążę do tego tygodnia- przecież szew miał posłużyć najwyżej 1,5 miesiąca.
Córeczka w tym momencie ma 10 miesięcy. Jest okazem zdrowia. Nikt by nie powiedział, że jest wcześniakiem. To ona przypomina nam, jaki dar dostaliśmy od Boga. Muszę jeszcze nadmienić taką rzecz: moja średnia córcia, w momencie, gdy się dowiedziała, że będzie miała rodzeństwo, stwierdziła: ,,Modliłam się o siostrzyczkę i Pan Bóg mnie wysłuchał…”To nie przypadek, że urodziła się właśnie zdrowa dziewczynka-Pan Bóg wysłuchuje modlitw dzieci. To nie przypadek, że po czterdziestce urodziłam zdrowe dziecko. Zachęcam wszystkich do modlitwy- bo ja, po raz kolejny doznałam cudu. Wszystkie problemy, sprawy nierozwiązane polecajcie Bogu, proście Maryję, aby za swoim wstawiennictwem wybłagała dla nas potrzebne łaski. Bóg nas nie odrzuci, jeśli go zaprosimy do swojego domu.
Z Bogiem i Matką Najświętszą
Zobacz podobne wpisy:
Ewa: Nieutulone cierpienie
Marta: Cud narodzin
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański
Wspaniałe świadectwo, bardzo mi potrzebne. Dziękuję:)
Dziękuję za przepiękne świadectwo