Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Grzegorz: Mój tata został uzdrowiony

0
0
głosów
Oceń wpis

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Mam na imię Grzegorz, jestem klerykiem IV roku Wyższego Seminarium Duchownego w Kaliszu.  Pochodzę z rodziny wielodzietnej. Mam dziewięcioro rodzeństwa, za co jestem niezwykle Bogu wdzięczny. Jest nas po równo: pięciu braci i pięć sióstr. Rodzice czasem się śmieją, że to dlatego, iż równouprawnienie stało się teraz bardzo popularne.Jest takie polskie przysłowie, że „gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”. No właśnie, a nas przecież w domu dziesiątka dzieciaków. Jakże łatwo było o jakieś nieporozumienie czy spór. Ale jest w mojej rodzinie coś, co nas ściśle ze sobą jednoczy i nie pozwala, byśmy mimo kłótni byli poróżnieni. Mowa mianowicie o różańcu. Każdego dnia pod wieczór, kiedy już wszyscy uporają się ze swoimi obowiązkami czy zajęciami, wspólnie klękamy i odmawiamy różaniec. Na początku, nie ukrywam, było to dla mnie męczące i nudne. Ale z czasem okazało się, że faktycznie modlitwa, a w szczególności wspólna modlitwa, ma niezwykłą moc, która mocniej nas ze sobą łączy niż cement.

A jak to się stało, że znalazłem się w seminarium? Fundamentem była dla mnie rodzina. Jednak przyszedł czas, kiedy Pan Bóg doświadczył mnie i postawił pytanie: kogo bardziej kochasz – Mnie czy swoją rodzinę?

Tata jest organistą w mojej rodzinnej parafii. Kiedy byłem w II klasie gimnazjum, na trzy dni przed świętami Bożego Narodzenia poważnie zachorował. Była to niby zwykła grypa, ale tak mocno przykuła Tatę do łóżka, że nie było mowy, aby w święta grał w kościele. No właśnie! A co to za święta bez organisty? Trochę głucho, nieprawdaż? Wtedy Tata zawołał mnie i spytał, czy może ja bym nie zagrał. Nie ukrywam, że byłem w szoku. Przecież ja ledwo potrafiłem zagrać „Wlazł kotek na płotek”, a tu mam zagrać całą Mszę? Pomyślałem sobie wtedy brzydko: chyba naprawdę, tato, jesteś chory. Duch Święty jednak tak mnie jakoś natchnął, że faktycznie przysiadłem i w ciągu tych trzech dni nauczyłem się grać całą Mszę. Wiem, że sam o własnych siłach nie dokonałbym tego.

Mimo że moje pierwsze wystąpienia organowe nie były może jakoś szczególnie udane, to pokochałem tę muzykę do tego stopnia, że złożyłem papiery do szkoły organistowskiej w Lutomiersku. Jest to najlepsza tego typu szkoła w Polsce, połączona razem z liceum. Pojechałem na egzaminy, zdałem je i… wtedy zaczęły się pierwsze wątpliwości. Niby lubiłem grać, ale czułem w duchu, że nie powinienem tam iść. Dodatkowym problemem było wysokie czesne. Tata mówił, że da radę opłacać, ale ja wiedziałem, że przy tak licznej rodzinie skończyłoby się to tylko kolejnymi kredytami. Zrezygnowałem więc i poszedłem do zwykłego liceum w Sieradzu, podejmując jednocześnie naukę w Diecezjalnym Studium Organistowskim w Kaliszu.

Nauka w liceum była takim czasem walki z samym sobą. Z jednej strony czułem, że Bóg mnie powołuje, lecz z drugiej uciekałem od tego z całych sił, bo po prostu nie widziałem siebie w roli księdza. Dodatkowym problemem była właśnie moja rodzina. Dlaczego?

Otóż od około 7–8 lat Tata miewa silne zawroty głowy, gdy gra na wysokim chórze. Są one na tyle silne, że nie jest on w stanie grać samodzielnie. Zawsze musi ktoś z rodzeństwa iść z nim na chór i zwyczajnie trzymać go za kurtkę, aby nie upadł. Taka to przykra przypadłość. Podobnie Tata reaguje w tłumie ludzi. Robiliśmy liczne badania, ale przyczyny nie znaleziono. Dlatego też, kiedy zacząłem grać, przejąłem wszystkie obowiązki Taty. I tu się rodził we mnie trochę bunt wobec Pana Boga: jak możesz mnie, Boże, wołać do seminarium, kiedy jestem odpowiedzialny za rodzinę? Mieszkamy w organistówce, więc zasady są proste. Gramy, to mieszkamy, nie gramy – to przeprowadzka. Tylko za co i gdzie? Przy tak licznej rodzinie to naprawdę trudna sprawa.

Przełomem okazały się rekolekcje, na które udałem się do naszego kaliskiego seminarium w III klasie liceum. Odbywała się tam wtedy droga krzyżowa. Jeden z kleryków przeczytał taki oto fragment Pisma Świętego: „Kto miłuje bardziej ojca swego i matkę swoją niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. To był dla mnie cios. Wtedy poczułem, co to znaczy zabić słowem. Tym jednym zdaniem zawaliły się wszystkie mury, które tak usilnie budowałem, broniąc się przed seminarium. Na domiar tego pojechałem kilka dni później do mojego znajomego kapłana, który nie wiedział o moich zamiarach. W czasie Mszy św. zacytował na kazaniu następujący fragment Pisma Świętego: „Kto zostawi Ojca swego i matkę swoją dla imienia Mego, stokroć tyle otrzyma”. No chyba wtedy już nie miałem wyboru.

Rodzice byli bardzo zaskoczeni moją decyzją, ale jednocześnie się cieszyli, tym bardziej, że rok wcześniej mój o rok starszy brat również poszedł do seminarium. Sprawa z Tatą sama się rozwiązała. Kiedy tylko powiedziałem mu, że chcę iść do seminarium, przyszedł mój najstarszy brat i zapowiedział, że będzie grał. Stał się prawdziwy cud, bowiem był on tak zamknięty w sobie, że – nawet gdy babcia do nas przyjeżdżała i dawała mu 100 zł, żeby tylko zagrał dla niej w pokoiku jeden malutki utworek – odczuwał wstyd. Muszę jednak przyznać, że jest naprawdę świetnym muzykiem. A teraz, kiedy tylko powiedziałem, że idę do seminarium, wszystkie te bariery nagle pękły. Czyż to nie jest niesamowite?

Będąc już w seminarium, wiedziałem, że przyjdzie czas, kiedy mój brat będzie się chciał usamodzielnić i znaleźć swoją parafię. Rozpocząłem więc nowennę pompejańską. Polega ona na odmawianiu przez 54 dni codziennie trzech części różańca (radosnych, bolesnych i chwalebnych) w jednej tylko intencji. Nie muszę chyba mówić, jaka była moja intencja… Odmówiłem dwie takie nowenny w intencji mojego Taty.

1 stycznia tego roku faktycznie mój brat się wyprowadził, gdyż znalazł swoją parafię w Sieradzu. I wtedy się okazało, że Matka Boża znowu przyszła nam z pomocą. Mój Tata został uzdrowiony! Zero zawrotów głowy! Dzisiaj znowu samodzielnie gra, z czego czerpie niesamowitą radość.

Obecnie kult Matki Bożej Pompejańskiej w naszym seminarium rozszerzył się. Jest kilku kleryków, którzy co jakiś czas podejmują się nowenny. Nigdy nie narzekają na brak łask!

Na koniec chciałbym Was prosić o modlitwę. Za mnie, za Waszego ks. Proboszcza i za wszystkich zmagających się z myślą o kapłaństwie. Pamiętajcie, że każdy kapłan jest tylko człowiekiem, który potrzebuje Waszej modlitwy. Modlitwy, która da mu siłę do służby. Do służby Wam. Amen.

Zapisz się na cotygodniowe powiadomienia o świadectwach:


Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest

Zobacz podobne wpisy:

12 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Krystyna
Krystyna
01.11.19 23:25

Dziękuję za to świadectwo.Niech Ci Bóg błogosławi

Agata
Agata
15.03.17 05:22

Grzegorzu dziękuję Ci za to pięknie i poruszające świadectwo. Będę się modlić za Ciebie w duchowej adopcji 🙂 .Przyznam się, że moja rodzina miała negatywne nastawienie do księży… zmieniło się to pod wpływem naszego nawrócenia z dlugoletniego letargu tzn. „Jestem wierzacy, ale nie praktykujący”… Po prostu któregoś dnia Bóg upomniał się o nas i przemówił pewnymi wydarzeniami w życiu. Nowenna Pompejańska jako ostatnia deska ratunku dopełniła tego, że zmieniliśmy się na lepsze. Podobnie jak Twój tata cierpię od trzech lat na zawroty i bóle głowy, które są nie do zniesienia. Badania nic nie wykazały a lekarze nie potrafią mi pomóc.… Czytaj więcej »

Andrzej
Andrzej
07.08.16 22:28

Piękne świadectwo. Cieszę się bardzo że ojcu skończyły się zawroty głowy. Ja też modlę się drugą NP właśnie w tej intencji. Po pierwszej nowennie zawroty na rok zniknęły ale teraz znowu powróciły ale wierze że Maryja mnie wysłucha i pozbędę się tych okropnych zawrotów głowy.

Andrzej
Andrzej
07.08.16 22:50
Odpowiada na wpis:  Andrzej

Grzegorzu jeżeli mogę to proszę Cię o modlitwę za mnie aby opuściły mnie zawroty głowy. Ja również modlę się w intencji księży bo ich najbardziej zły atakuje.

Ewa
Ewa
07.08.16 22:10

Przepiękne, wzruszające świadectwo – Chwała Panu!

Izabela
Izabela
06.08.16 22:06

Cudne Świadectwo

eva
eva
06.08.16 17:13

Piękne świadectwo.
Od dwóch tygodni gdy kończę Nowennę modlę się o właściwe rozeznanie w powołaniu i za kapłanów i za tymi co mają nimi zostać.

Magdalena
Magdalena
06.08.16 16:36

Mnie też Pan Bóg powołuje do pójścia za Nim, ale nie w zakonie, tylko w życiu samotnym. Tak bardzo się boję pójść za Nim tą drogą, gdy nie ma się żadnych przyjaciół, na swoją rodzinę też nie można liczyć i jest się zdanym na samą siebie. Proszę o modlitwę za mnie, żebym mogła odpowiedzieć Bogu „Tak”.

daria.np
daria.np
08.08.16 11:32
Odpowiada na wpis:  Magdalena

Magdaleno, przepraszam, ale to mi nie gra. Moze na wyrost, bo nie znam Twojej historii, ale jesli Bog nas do czegos powołuje to to sprawia radość, a nie lek. Lęk nie pochodzi od Boga. Jesli Bog powoła Cie do życia w ekstremalnej samotnosci, bo jak piszesz nie masz przyjaciół to da Ci wszystkie potrzebne do tego łaski… A jesli nie pragniesz życia w samotnosci to Bog tego tez nie pragnie dla Ciebie. Nie jest wola Boza unieszczesliwianie ludzi.

Magdalena
Magdalena
13.08.16 17:12
Odpowiada na wpis:  daria.np

Mam powołanie do życia w samotności, bo nie pragnę ani małżeństwa i rodziny ani życia zakonnego, ale jakoś nie czuję radości z tego powodu. Nie wiem dlaczego nie jestem szczęśliwa. Jeśli Bóg powoła mnie do, jak to piszesz „ekstremalnej samotności” to powinien dać mi też dobre zdrowie fizyczne, bo moja rodzina nie będzie się mną opiekować, a jak na razie nie ma żadnej poprawy.

Aga
Aga
06.08.16 16:02

Piękne świadectwo! Chwała Panu!

maria
maria
06.08.16 15:35

Piekne swiadectwo, kocham ksiezy za wasze poswiecenie dla nas I zawsze bede sie za Was modlic

12
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x