Z nowenną po raz pierwszy zetknęłam się na początku liceum, może nieco infantylnie, byłam podłamana, że inne koleżanki mają chłopaków, mają z kim iść niedługo na studniówkę, a ja nie. Zaczęłam wtedy odmawiać nowennę bardziej bądź mniej skrupulatnie. Nie widziałam wtedy, by modlitwa podziałała, choć fakt faktem, miałam z kim pójść na tę studniówkę. Chłopak był, ale wraz z liceum, wyjazdem na studia wszystko się skończyło, do tego dość burzliwie Przyszły studia, początek zdalny, bez znajomych, większego kontaktu z ludźmi, były tylko jakieś przelotne i też bardzo burzliwe znajomości. Zaczęłam się zastanawiać, co jest nie tak.
Gdy w końcu zetknęłam się z nowym miastem, ludźmi znów dostrzegłam, że czuję się samotna, mimo wielu koleżanek. Była jesień, dopadła mnie chandra i tak też znowu przeszło mi przez myśl, że może spróbuję nowenny, w tej samej intencji, chociaż nieco ją zmieniłam, bo prosiłam już nie o chłopaka, ale o poznanie kogoś wartościowego, kto mógłby być moim mężem. Trochę biłam się z myślami, no bo przecież tu studia, a ja tyle tych różańców będę odmawiać. Ale podjęłam. Odmawiałam wieczorem, rano, miedzy nauką, czasami w myślach w tramwaju. Skończyłam w Boże Narodzenie. I czekałam, nic.
Dopiero nadszedł marzec, pierwsze cieplejsze dni. Siedziałam ze znajomymi ze studiów najpierw nad rzeką, potem w barze. Gdy chciałam zadzwonić do jednej z koleżanek, przyszła mi wiadomość na Messengerze. Poniekąd nie wierzyłam własnym oczom. Kolega jeszcze z liceum i podstawówki, w rodzinnym mieście mieszkający ode mnie z kilometr dalej, na luzie napisał co słychać, a że byliśmy razem na studiach w jednym mieście, to od razu umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia. Na spokojnie, bez większego zaangażowania. Popisaliśmy trochę, zobaczyliśmy się następnego dnia i przeszliśmy się po starówce. Nie mogliśmy się nagadać. Wyszłam z lekką obawą, ze może nie będzie wspólnych tematów, że idę na max. 2 godziny. Tymczasem spędziliśmy razem około pięciu godzin, wróciłam zziębnięta do domu przed północą. Ale nie żałowałam. Wiedzieliśmy też, że na pewno się jeszcze spotkamy.
Następnego dnia, spontanicznie, spotkaliśmy się w przerwach między zajęciami. Potem wróciliśmy na weekend do naszej miejscowości i też umawialiśmy się na spacery. Można powiedzieć, że głównie spacerowaliśmy, ale dzięki temu mogliśmy się lepiej poznać, bo buzie nam się nie zamykały.
I spotykaliśmy się przez około miesiąc, coraz bardziej utwierdzając się w tym, że dobrze nam ze sobą. Święta Wielkanocne spędziliśmy już jako para, bo właśnie podczas wietrznego, zakończonego gradobiciem spaceru w Wielką Sobotę utwierdziliśmy się w tym, że chcemy spróbować.
Póki co naprawdę nam to wychodzi i modlę się, by wychodziło nam dalej. Choć ta relacja nie zaczęła się od burzliwych zawirowań, fajerwerków i motylków w brzuchu, to mam poczucie, że właśnie dzięki tym spokojnym spacerom, które do dziś pielęgnujemy, udało nam się zbudować szczery związek, z przyjaźnią u podstawy.
Zobacz podobne wpisy:
Sylwia: Miłość dla bliskiej osoby
Mateusz: Miłość i praca, które nadeszły
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański