Szczęść Boże, to świadectwo piszę po dwóch latach od zmówienia mojej pierwszej Nowenny Pompejańskiej, jestem w trakcie drugiej i czuję silne pragnienia dania świadectwa z pierwszej. Niech będzie ono ku chwale Najświętszej Maryi Pannie, która ukazała mi swojego ukochanego Syna i ku chwale Jezusa Chrystusa, który uratował moje życie, moją duszę przed samozagładą. A także na pokrzepienie poranionych serc, że warto Bogu zaufać, choć wydaje się to szaleństwem i odbiega od naszych pragnień. Niech Duch święty prowadzi moje myśli, aby Bóg był jak najbardziej wywyższony! Amen.W 2016 roku wypowiedziałam do Boga, pierwszy raz od wielu lat, takie słowa’ Boże, jeśli robię źle, to błagam, bardzo proszę, zniszcz moje plany, nie pozwól, niech wszystko potoczy się źle, niech zachoruje na śmiertelną chorobę, wszystko jedno, ale nie pozwól.”
Byłam 5 lat w związku (z roczną przerwą), bardzo, bardzo burzliwym, pełno rozstań, powrotów, żalów, ale ciągle nas do siebie ciągnęło. Myślałam, że to miłość i Boży plan, że się poznaliśmy, że pomimo tylu przeszkód, trudów, cierpień, wciąż jesteśmy razem. Mam nadzieję, że to świadectwo pokaże jak często nasze pragnienia mijają się z pragnieniami Boga. Kwintesencją wszystkiego jest zrobić tak, żeby Jego wola, stawała się naszą nie na odwrót, bo zawsze będziemy się z Jezusem mijać, a On chce żebyśmy stanęli z Nim twarzą w twarz i doświadczyli tego, co pragnie nam dać.
M. był moim pierwszym chłopakiem, zakochałam się na zabój, pierwsza szalona miłość, motyle w brzuchu, do tego wakacje. Nigdy nie byłam zakochana, wręcz przeciwnie, uciekałam od chłopaków, bałam się ich, nie potrafiłam kochać siebie, wręcz się nienawidziłam, ćpałam, cięłam się, odchudzałam, moja mama przedwcześnie posiwiała przeze mnie, ale zawsze twierdziłam, że to jej wina, za te wszystkie wyzwiska, bicie po głowie, porównywanie do innych. Jak byłam dobra, to byłam cudowną córką, jak zła- sypały się gorzkie słowa i nieraz baty. Tate bardzo kochałam, ale był zimny, twardy taki odległy. W dużej mierze to babcia pokazywała mi Pana Jezusa, jako dziecko byłam Nim zafascynowana, ale w okresie buntu, szczególnie jak miałam 13 lat, tupnęłam nogą. Z cichej, wrażliwej dziewczynki, która zawsze słuchała cierpliwie problemów koleżanek, a sama nie miała do kogo się odezwać, stałam się chamska, jeżyk zrobił się ostry, zaprzyjaźniłam się z ateistką, która utwierdziła mnie w tym, że wiara to głupota, a w kościele piorą mózgi. Bardzo mi imponowała, zaczęłam słuchać rocka (metalu nie byłam w stanie), ubierać się na czarno, byłam inna, już nie taka cicha, momentami agresywna, wulgarna, powiedziałam, że już nie pozwolę, żeby inni mnie ranili, moja koleżanka mówiła, że mogę być kim tylko zechce. . I tylko wtedy, kiedy byłam sama wyciągałam żyletkę i płacząc okaleczałam swoje ciało, żeby nie czuć tego bólu, tej tęsknoty za czymś utraconym. Najgorsze było to, że nie wiedziałam za czym tak bardzo tęsknie. Wiele razy w pamiętniku pisałam o tym, że chciałabym, żeby ktoś mnie pokochał. Po prostu taką, jaką jestem, żeby nic nie mówiąc podniósł mnie i zaprowadził do światła. Trenowałam kick-boxing, który stał się moim sensem, przez ćpanie zaprzestałam treningów. Później była jazda konna, którą pokochałam, ale znów przez ćpanie wszystko zaprzepaściłam.
I M. Ten mój wymarzony. Książe z bajki okazał się złym snem. Po roku związku chciałam się zabić, żeby się uwolnić. Okazało się, że jestem w ciąży. Miałam 21 lat. W ten sposób Bóg mnie uratował, rzuciłam ćpanie, papierosy, przestałam się ciąć, wyrzuciłam czarne ubrania. Powiedziałam „pora zacząć żyć”. Zamieszkaliśmy razem, wierzyłam, że bez narkotyków będzie inaczej, że to one wszystko psuły, mydlily oczy. Niestety w rzeczywistości było jeszcze gorzej. Po porodzie M. zaczął pić. Odeszłam. Wyjechał na roczny odwyk. I znowu nadzieja, że będzie dobrze, że tam coś zrozumie. Zamieszkal w Gliwicach, jeździłam do niego co półtora miesiąca. Przez pół roku było dobrze, dużo rozmów, poczułam, że jest tak normalnie, że poznajemy siebie na nowo, że oboje dojrzeliśmy. Po tym czasie M zrobil się tak czepialski, że bałam się cokolwiek powiedzieć, ale mówilam sobie „dobrze, może ma jakieś nawroty, a może faktycznie jestem taka jak mówi.” Starałam się być lepsza, radosna, pozytywna. Niestety, ciągle byłam tą złą. Raz byłam całym jego światem, a za kilka dni zrywał ze mną, bo powiedziałam coś, co go zraniło. A ja zazwyczaj nie wiedziałam co. Albo odbierał telefony i burczał do mnie, albo pisał, że nie chce ze mną rozmawiać. Ale później zawsze rozmawialiśmy. Dopiero po czasie widzę, że nigdy mnie nie przepraszał, że nigdy nie zrobił nic złego, że to ja zawsze byłam zła.
W 2015 roku syn kończył 3 lata i wiedzieliśmy, że pora zacząć myśleć, co dalej, miałam dość jeżdżenia w te i we w te. Rodzice jakoś to przełknęli, nie padło już ani jedno słowo, że robię źle. Mama powiedziała tylko: Pamiętaj, że tutaj zawsze będzie twój dom, zawsze będziesz mogła wrócić.
M. miał dobrą pracę, syn dostał się do przedszkola, wszystko wyszło dobrze, mieszkanie przyszło do nas samo. Powinnam być szczęśliwa, a we mnie pustka, smutek, niepokój, denerwowałam się, kiedy mówił, że jesteśmy rodziną. Ja tego nie czułam, według mnie byliśmy współlokatorami. Wszelkie próby rozmowy, że powinniśmy coś zmienić kończyły się awanturami, że jestem wiecznie niezadowolona, że tak mi źle i tak niedobrze, że cokolwiek by nie robil, jest źle. To nie była prawda, ale nie potrafiłam wyjaśnić tego, co czułam i to było najgorsze. Ciągle miałam wrażenie, że powinnam być szczęśliwa, że przecież mam co chciałam. A jakoś nie mogłam. Seks był na porządku dziennym, M. miał bardzo duże potrzeby, a ja zaczynałam mieć dość. Buntowałam się.
W listopadzie 2015 roku prawie mnie zgwałcił. W porę się opamiętał, odepchnął i powiedział, ze to moja wina, bo ciągle słyszy nie i nie i nie.
W tamtym momencie zostałam wyprowadzona na pustynie, emocjonalną, psychiczną, duchową. I na tej pustyni spotkałam Boga Żywego.
Pojechałam do rodziców i kłamiąc im prosto w oczy mówiłam jak jest dobrze. Kiedy weszłam do swojego pokoju na mojej półce leżał różaniec. Nikt nie wiedział skąd się wziął, rodzice wzruszyli ramionami i nie zastanawiali się nad tym zbyt długo, ale ja kręciłam się wokół niego kilka dni, kiedy byłam blisko ogarniała mnie tak silna tęsknota, że trudno to opisać. Ale nawet go nie dotknęłam i zapomniałam, leżał sobie dalej.
Koleżanka wysłała mi jakiś link, który bezmyślnie kliknęłam. W momencie czytania poczułam uderzenie. Świat się zatrzymał w miejscu. Przed oczami zaczęło przelatywać mi moje życie, ale nie tak jak ja je zawsze widziałam, że to ja jestem biedną ofiarą, pokaraną przez los, że nie zrobilam w życiu nigdy nic złego. Patrzyłam na nie… w prawdzie, bo inaczej nie potrafię tego nazwać. I byłam przerażona. Zobaczyłam wszystko w świetle. I nie było; ja nie wiedziałam. Usłyszałam pytanie: Czy uważasz, że zasługujesz na niebo?” Powiedziałam: nie, zasługuje na piekło. Rozumiecie? Bóg postawił mnie w sytuacji, gdzie nie miałabym już możliwości odwrotu, pokazał mi moje życie Jego oczami. I nagle ogarnąl mnie spokój. Mój wzrok padł na różaniec. I zrozumiałam: Bóg daje mi Maryje na ratunek. Kiedy wziełam różaniec ogarnęla mnie potężna fala miłości. I zrozumiałam: BÓG MNIE KOCHA< TO JEGO MIŁOSCI SZUKAŁAM CAŁE ŻYCIE, TO ZA NIM TAK TĘSKNIŁAM. Powiedziałam: Boże, jak Ty mnie tak kochasz, to ja nie mogę siebie nienawidzić. NIKT NIE DA MI TAKIEJ MIŁOSCI JAKĄ DARZYSZ MNIE TY.
Odmawiałam różaniec, a właściwie to pochłaniałam modlitwę jak sucha, spękana ziemia wodę i ciągle było mało. Nagle słowa M. przestały robić na mnie wrażenie, byłam tak strasznie spokojna, taka łagodna, że wybuchy jego złości łagodziłam kilkoma słowami albo dotykiem. Mówił, że jestem inna, że się bardzo cieszy. Przestał się cieszyć, bo zakomunikowałam, że chciałabym, żebyśmy wzięli ślub, ale do tego czasu przestali współżyć, po tym jak dowiedziałam się na spowiedzi, ze nie mogę dostać rozgrzeszenia, żebym najpierw wyprostowała swoje drogi i usunęła grzech. Uwierzcie przeszłam wiele awantur z M. ale wtedy myślałam, że mnie zabije. Poczerwieniał na twarzy, kiedy wrzeszczał wręcz pluł śliną, pięści miał zaciśnięte i wrzeszczał, że ma dość moich wymysłów itp. A ja stałam sobie spokojnie i powiedziałam: nie musisz krzyczeć, dobrze słyszę. Jego mina była bezcenna, bo zawsze w takich momentach panicznie zaczynałam przepraszać, żeby go tylko uspokoić.
Po tym zaczęła się próba. Bóg mnie wtedy zostawił, a zaczęły się ataki szatana. Wściekły był jak pies, atakował nocami, odmawiając różaniec łapała mnie tak potężna senność, że nawet nie wiedziałam, kiedy zasypiam, a wtedy latałam po ścianach w kaskadzie takich wyzwisk jakich nigdy w życiu nie słyszałam. Zaczynałam mówić Zdrowaś Maryjo i budziłam się z modlitwą na ustach. Trwało to przez miesiąc. Byłam wykończona, ale różaniec twardo odmawiałam, powiedziałam, że Bóg mnie uratował i ja się nie poddam, bo On mnie kocha, choć ciężko było wtedy w to wierzyć. W końcu zły ustąpił, nastąpiła cisza przed burzą, ostatnia prosta. M. złagodniał, cieszył się, że się modlę, że się nawróciłam, mieliśmy datę ślubu na przyszły rok, ale wciąż ulegałam w seksie znowu żyjąc w złudzeniu, że jak nie będę oporna, to on może wreszcie zrozumie, że miłością, łagodnością pokazywać mu piękno, które ja dostrzegłam, wierzyłam, że Bóg pomoże, że właśnie po to moje nawrócenie było, że chce nam pomóc, że M też nie zaznał w życiu miłości, że nie jest w cale zły, po prostu oboje nie wiedzieliśmy czym jest miłość. Moje poczucie własnej wartości wzrosło. I zaczęłam w styczniu 2016 roku odmawiać Nowennę Pompejańską w intencji M. o jego nawrócenie. Część błagalna poszła bardzo lekko, nasze uczucie wzrastało, ale modlitwa stawała się mniej ważna, zrobiłam się mniej gorliwa, skupiałam sie tak bardzo na naszej relacji i naprawieniu jej, że różaniec stawał się klepaną formułką. Pan zaczął się o mnie upominać. (Czasem wyobrażam sobie, że musiał wtedy wywrócić oczami, westchnąć ciężko, podwinąć rękawy i powiedzieć : no dobra, ogarnijmy ją ;)) A upomniał się tak, że po współżyciu, kiedy poszłam odmawiać Nowenne (proszę mnie nie oceniać, raczkowałam w wierze), przysnęłam i zobaczyłam biczowanego Pana Jezusa. Chciałam krzyczeć, żeby Go zostawili, On tak strasznie cierpiał. Spojrzał na mnie umęczonym wzrokiem, w życiu nie wiedziałam takiego cierpienia w oczach. I odwrócił się za siebie. Poszłam za Jego spojrzeniem i obudziłam się z przerażenia. Bat w ręce trzymałam ja. Odmawiałam dalej Nowenne płacząc, taki ból ściskał moje serce, żę to ja Go ranię, że to ja Go krzyżuje, że Jego męka się nie skończyła, że wciąż zadaje Mu ból. Maryja zaczęła w tajemnicach bolesnych wskazywać na miłość Jezusa, zaczęła otwierać oczy, pokazywać co dla mnie wycierpiał, żebym ja mogła żyć. Byłam rozdarta. Z M. było już tak dobrze, spędzaliśmy wspólnie czas, dużo się śmialiśmy, naprawdę był inny. Tłumaczyłam sobie, że to dla niego coś nowego, moja wiara, brak seksu, kiedy go miał przez tyle lat i nigdy nie odmawiałam, że przecież może się złościć, nie rozumieć. I wtedy przed oczami stawał mi ukrzyżowany Jezus. M. nie może rok żyć bez seksu, a Jezus nie zawahał się, żeby dla ciebie umrzeć w torturach.- takie nachodziły mnie myśli wprowadzając coraz większy zamęt.
Jednak nic z tym nie robiłam, ale coraz bardziej marniałam, byłam coraz bardziej smutna, cicha, rozdarta, czułam, że Pan odszedł, że już Go przy mnie nie ma i tak gorzko płakałam, bo wiedziałam, że bez Niego nic już nie będzie miało sensu. W Wielki Piątek, kilka dni przed końcem Nowenny, złapała mnie senność. Mówię: o, nie, nie, znowu szatan. Ale to była inna senność. Taka delikatna, ciepła, przyjemna. Zamknęłam oczy i zobaczyłam piękną polanę, na tle jasnego nieba z którego w stronę takiej maleńkiej mnie była wyciągnięta wielka dłoń. I ja tam biegłam. Nie spałam, po prostu widziałam to przy zamkniętych oczach, obraz był bardzo żywy. Myślałam, że wskoczę na tą dłoń i ona poniesie mnie do nieba. Nagle zoabczyłam, że ta maleńka ja wyciąga nóż i wbija go w serdeczny palec. Usłyszałam glos, grzmiący, rozszedł się po całym moim ciele JAK DŁUGO BĘDZIESZ MNIE ZWODZIĆ? Ocknęłam się i już rozumiałam. Bóg oczekuje ode mnie decyzji TAK lub NIE. I miałam tą decyzję podjąć czy idę z Nim, czy zostaję tu gdzie jestem. Kilka dni później powiedziałam M. że ja już nie mogę współżyć, że chce do Boga i albo to zaakceptuje albo się rozstaniemy. Trzy tygodnie później byłam w drodzę do rodzinnego domu. Po tak wielkiej zamieci, próbach złamania, zewsząd słyszałam, że jestem chora psychicznie, że to nienormalne, że jak ludzie się kochają to seks jest na porządku dziennym, próbowałam tłumaczyć, że przecież możemy spróbować, żebyśmy zaczęli żyć tak, jak Bóg chce, że zobaczy jak wszystko się zmieni, że zobaczymy co tak naprawdę między nami jest, żebyśmy dali sobie trochę czasu. Ale on nie widział sensu, uważał, że to chore, nienormalne. Sam podjął decyzje o tym, że mam wracać. Bolało, naprawdę. Tyle byliśmy dla niego warci? Nie tak miało być przecież. Bóg miał go nawrócić, zmienić jego serce, mieliśmy stworzyć, szczęsliwą rodzinę. Mnóstwo pytań: po co to było? Przecież prosiłam, żeby nie pozwolił. Ale zrozumiałam, że nie było czasu naprawdę się poznać. Ot, dwa zagubione szczenięta znalazły siebie, tu seks, tam narkotyki. Nigdy się nie znaliśmy, żyłam złudzeniami, wyobrażeniami, tak bardzo chciałam żeby ktoś mnie kochał i przez ten krótki czas, kiedy czułam się ważna w jego życiu, nie potrafiłam i nie chciałam już żyć sama, później pojawiło się dziecko, strach, że będę samotną matką. Może i była w tym szansa od Boga, ale teraz widzę bardziej, że uratował i mnie i jego. M. nie ćpa ani nie pije, wiem, że podejmował próby nawrócenia, z małym utrzymuje kontakt. Wybaczyłam, bo Bóg wybaczył mi dużo więcej. Nie żałuję tych wszystkich lat. Kiedy patrze na blizny na rękach jest mi wstyd, ale widzę co Bóg ze mną zrobił, jak wielką zmianę wprowadził. Dawniej nie czułam oporu, żeby wyrywać sobie z wściekłością włosy, bić się po twarzy, gryźć po rękach do krwi, czy żyletką żłobić głębokie rany. Teraz odwracam głowę przy pobraniu krwi, a jak spadła mi półlitrowa butelka na stopie, pierwsza moja myśl: O ty mój biedny kochany Jezu” bo ból był straszny, a co On musiał czuć, kiedy wbijali Mu gwoździe w stopy?
Od tamtej pory minęły dwa lata, jestem z mężczyzną który zaakceptował mojego syna i traktuje go jak wlasne dziecko, w lipcu pobieramy się, Pan we wszystkim mi błogosławi, wciąż uczy, prowadzi, ćwiczy w cierpliwości, łagodności, zaufaniu. Czasem się chowa, żebym zatęskniła i szukała Go. A co najważniejsze, i pragnę zwrócić Wam uwagę, tym wszystkim, którzy modlą się i miłość, o powroty byłych, itp. Pan nie pozwala mi kochać bardziej P. niż Jego. Upomina się o moją miłość, o czas spędzony ze mną. Kiedy spoczywam na laurach i mój wzrok jest bardziej utkwiony w narzeczonym, Jezus nie ma oporów, żeby przypomnieć mi, że to On ma być na pierwszym miejscu 😉
Zakochajcie się najpierw w Jezusie, oszalejcie na Jego punkcie, Maryja bardzo chętnie odpowiada na modlitwy o większą miłość DO BOGA, o głębsze zaufanie. Kiedy zaczęłam spotykać się z P. wiele razy pytałam Jezusa co o tym myśli, bo wie, że ja mogę żyć tylko dla Niego, bo wie, że nie boję się samotności, bo On o nas zadba. Lubiłam spotkania z nim, serce szybciej biło, czułam się przy nim swobodnie, kiedy patrzyłam w jego oczy, uśmiech sam się pojawiał na twarzy, potrafił mnie rozbawić, nie był nachalny, dużo czasu spędzał z moim synem, który go uwielbia. Jednka ciągle bylam niepewna, nie ufałam sobie, swoim osądom, wyborom. Stwierdziłam, że jeśli jest to wolą Boga, to znajdzie sposób, żeby do mnie dotrzeć. Poszliśmy razem na modlitwie wstawienniczą modliłam się o uzdrowienie ran z toksycznego związku płakałam aż ledwo trzymałam się na nogach, gdyby mnie puścili padłabym krzyżem po prostu : ) Ale gdy już skończyli się modlić, odwróciłam się a za mną stał P. i już wiedziałam, że patrzę na swojego przyszłego męża, prosiłam tylko, żeby Pan wszystko prowadził.
Nie blokujmy Jezusa własnymi działaniami, pragnieniami, nie dyktujmy Mu co ma robić. Ja już nauczyłam się, że On wie najlepiej. Proces oczyszczania wciąż trwa, bolesne lekcje pokory, chwile ciemności, kiedy Pan się kryje, a ja nie jestem w stanie wydusić słowa na modlitwie, szatan daje się we znaki, szczególnie w okresach ciemności, kiedy nie jest trudno mi wmówić, że jestem zła i Bóg już mnie nie kocha, że taki długi czas, a ja jeszcze nie wydałam żadnego owocu, że żyje w złudzeniu, a Bóg kocha tych, którzy są Mu wierni,a ja zbyt często zbaczam z drogi. Jedynie miłość, której doświadczyłam pozwala powiedzieć To, nieprawda, nie zostawił mnie, schował się tylko, żebym Go szukała. Wszyscy mnie zostawią, ale On nigdy.
Rozkochajcie się w Jezusie, nigdy nie będziecie czuli się samotni. Teraz nauczyłam się trudne chwile łączyć z Jego cierpieniem. Spotykamy się często w Ogrójcu i po prostu dotrzymujemy sobie towarzystwa. Może to dziwne, ale kiedy jest naprawdę dobrze, tęsknie za trudnościami, bo On wtedy jest najbliżej mnie. Nauczmy się dziękować Mu za cierpienie, za samotność, bo On był wtedy sam, a my mamy Jego. Rozważajmy tajemnicę bolesne, właśnie w nich Maryja ukazała mi miłość Swojego Syna, prowadziła mnie do Niego, pomagała w walce. Miłość Boga Ojca jest Prawdziwa, niezwykła. Znalazłam w Nim swoją wartość, miłość jakiej nigdy nie zaznałam i chce ją dawać innym.
W czerwcu kończę szkołę na kierunku opiekuna medycznego. Przez dobry rok modliłam się o to, gdzie Bóg chce żebym Mu służyła. I cisza, wszystko czego się podejmowałam sypało się, w sercu slyszałam: czekaj cierpliwie. Odpowiedź dostałam w Boże Ciało. A mijałam ten kierunek kilka krotnie czytając opis zadań opiekuna medycznego, uważalam, ze się nie nadaje. Jedno Słowo Pana, a ja za kilka dni zaczełam dzialać i odnajduję się wśród chorych i cierpiących, kiedy wchodzę do szpitala na każdym łóżku leży Jezus
Miłośc do P. jest cicha, spokojna, ale głęboka, przyszla powoli, tak jak rozwija się kwiat, Pan podlewa ją łaską, a mój przyszły mąż pielęgnuje. Uzupełniamy się nawzajem. Wierzę, że kiedyś pokocha Jezusa tak samo mocno jak ja, bo na razie na silę ciągnie mnie na tron swojego serca, a on jest przeznaczony dla Jezusa, ja co najwyżej mam siedzieć u podnóżka Jego stóp. Kocham racjonalnie, widzę wady, widzę w P. człowieka, który stara się kochać mnie najpiękniej jak człowiek potrafi i wreszcie przyjmuje miłość, na komplementy odpowiadam po prostu dziękując, a dawniej nie wierzyłam ludziom. Znam swoją wartość, bo jestem córką Najwyższego, cóż może się stać, kiedy On jest przy mnie?
Pomyślcie, kto z Was choć raz nie został odrzucony? Czyja miłośc, choć raz nie została podeptana, odepchnięta, źle wykorzystana? Jak się czuliście? Wiele razy czytam świadectwa o tym, że ktoś się modli o powrót dawnej miłości. Jak się czujecie, kiedy jesteście odrzucani. A teraz spójrzcie na Jezusa. Ile ludzi Go odrzuca?
Nie zdajemy sobie sprawy ile tracimy upierając się przy swoim. Prośmy o miłość, szczerą głęboką, ale najpierw do Jezusa, pokochajmy Go całym sercem, calą swoją duszą. On żyje. Czuje. Cierpi. Jest tu. Blisko obok Ciebie, właśnie w tej chwili. Kiedy narzucamy Mu swoją wolę i złościmy się, że nie odpowiada, to tak jakbyśmy przez dziurkę od klucza mówili : wsadź dary przez szparę pod drzwiami. Zapewniam Was, że się nie zmieszczą, bo są tak wielkie
Panie, pobłogosław każdej osobie, która czyta to świadectwo. Duchu Święty otwórz nasze serca, abyśmy nie zamykali się na miłość Boga, abyśmy jej nie ograniczali swoimi wyobrażeniami o tym, jak ma być.
Z Bogiem kochani.
Zobacz podobne wpisy:
Sylwia: Miłość dla bliskiej osoby
Krzysztof: Maryja nigdy mnie nie zawiodła
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański
Kasiu, piękne świadectwo i bardzo mi dziś potrzebne słowa. Dzięki
Bogu niech będą dzięki, że je w końcu napisałam 🙂
Dziekuje, pekne,wspaniale swiadectwo. Wszystkiego dobrego ze sw.Rodzina. Tewaj przy Jezusie i Jego Matce, Ufaj i modl sie. Kochaj.
Kasiu, wspaniałe świadectwo obecności Boga w Twoim życiu. Minęły ponad 2 lata od ostatniego wpisu, co u Ciebie?
Niesamowite świadectwo! Dziękuję Ci za nie, akurat dzisiaj mam taki słaby dzień, a to świadectwo przypomniało mi że nawet to co złe nie trwa wiecznie 🙂 jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu to wszystko jest na właściwym miejscu.
Oczywiście, że tak jest 🙂 Teraz mam trudny czas w życiu, sporo niepewności i nie jestem w stanie „spojrzeć w przyszłość” głównie wyobraźnią, bo tak w nią najczęściej zaglądamy 😉 pozostaje ufać, że Bóg wie, co teraz robi, ale ja nie muszę tego wiedzieć. Mam się zgadzać na wszystko, z Maryją- najlepszym wzorem zgody na wolę Boga, jest łatwiej, bo Ona napawa spokojem i zaufaniem. Z Bogiem kochani 🙂
Witajcie, nie wiem czy jeszcze ktoś zagląda tutaj, ale bardzo dziękuje za ciepłe słowa, cieszę się, że świadectwo kogoś poruszyło. Kiedy je pisałam Duch Święty przypomniał mi o ogromie miłości jakiej doświadczyłam i nakazie, aby dzielić się tym z innym 🙂
Pierwszy raz dodaje komentarz a bywam często na tej stronie. To najpiękniejsze świadectwo jakie dane mi było tu przeczytać, dziękuję za nie Amen!
Piękne świadectwo Kasiu :)Dziękuję 🙂 Niech Cię Pan Bóg błogosławi.
Niesamowite świadectwo niech Cię Bóg ma w swojej opiece
Panie pobłogosław autorce świadectwa! Pięknę! Dziękuję Ci bardzo za nie. Bardzo dojrzałe i pokazujace istotę Boga. Najpierw On, później reszta.
Dzieki, super swiadectwo, zwlaszcza ze dotyczy mojej aktualnej sytuacji – modle sie o powrot Narzeczonej z ktora bylem 3,5 roku. Teraz widze, ze trzeba sobie przetlumaczyc, zeby najpierw kochac Pana Boga, a wtedy dostanie sie wszystko, i przede wszystkim nie upierac sie przy swoim 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=tBsdz-h1znE
http://www.youtube.com/watch?v=OS4DqdSKUI8
Przepiekne świadectwo, Dziękuję!
Kasiu, przepiękne świadectwo!! Jesteś cudowną kobietą, o pięknym wnętrzu. Jaki Ty masz ogrom wiary!! Z tak wielką miłością piszesz o naszym Panu Jezusie, że ścisk serca powoduje łzy. Życzę Ci Błogosławieństwa Bożego!! Niech Najświętsza Maryja Panna ma Ciebie i Twoich najbliższych pod Swoją opieką, niech Duch Święty Was prowadzi!! Z Panem Bogiem
Piękne świadectwo, dziękuję
Kasia wycisnęłaś mi łzy. Taką przemianę w Tobie mógł tylko dokonać nasz Pan.
Szczęść Boże.
Piękne świadectwo, dziękuję bardzo za nie.
Nie samowite świadectwo. Przeważnie jest tak że człowiek musi upaść na same dno w życiu żeby ujrzeć swoje grzechy które niszczą naszą duszę. A w dzisiejszych czasach każdy chce żyć bez Boga bo on sobie da radę a tu nie stety w pewnym momencie życia wszystko nam się wali i nie jesteśmy sami co kolwiek dalej zrobic. Bóg zapłać za to świadectwo.
Witaj Kasiu:) Poruszające świadectwo… Bardzo poruszające… W Twoim świadectwie widać niezwykłą wrażliwość i otwartość duszy autora. Byłaś bardzo, bardzo poraniona, lecz Pan Jezus dotknął Cię Jego Miłością i uleczył Twoje rany. Jestem mężczyzną i nie potrafię odczuwać jak kobieta, czyli nie jestem w stanie odczuć całego spektrum odczuć duszy kobiety. Mogę tylko powiedzieć, że czytając Twoje świadectwo włosy stawały mi na głowie, odczuwałem silne wzruszenie i równie silne współczucie. Na pewno potrzebujesz ogromu miłości i na pewno taki ogrom miłości może dać tylko Ten, który Sam Jest Miłością… Czasem spotykamy ludzi, którzy emanują taką Miłością, stając się narzędziami Miłości Jezusa.… Czytaj więcej »
Dziękuję Ci za piękne świadectwo, wzruszylas mnie bardzo. Chwala Panu Jezusowi i Maryji☺
Życzę Błogosławieństwa Bożego na każdy dzień a Święta Zmartwychwstania naszego Pana i Króla niech przyniosą radość i pokój serca☺