Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Sylwia: Modlitwa o miłość

Nigdy w życiu nie myślałam, że w ciągu roku przeżyję tyle emocji na raz, bardzo, bardzo chcę się podzielić moimi przeżyciami związanymi z Nowenną Pompejańską. Przepraszam, ale będzie to długa opowieść. Bardzo długo byłam sama – tak mi się życie ułożyło, może i do tego sama dopuściłam – rutyna dnia codziennego, praca, zaangażowanie społeczne, dalekie podróże i tak samo odległa była miłość . Wszystko było tak odległe. W sercu czułam ogromną pustkę i żal, że jakoś nie potrafię ułożyć sobie życia osobistego.

Zawsze byłam wierząca, ale to poprzedni rok umocnił moją wiarę. To w pierwszej mierze sprawiły misje święte w mojej parafii – było to dla mnie piękne, głębokie i bardzo intensywne przeżycie. Miesiąc po nich zmarł nasz emerytowany proboszcz – człowiek niezwykły, cudowny kapłan, wspaniały duszpasterz. To on mnie chrzcił, pod jego przewodnictwem przystąpiłam do sakramentów Komunii Świętej oraz Bierzmowania i zawsze marzyło mi się, że kiedyś udzieli mi ślubu. Tak się nie stało i to marzenie już nigdy się nie spełni. Przy ostatnim pożegnaniu, przy trumnie, powiedziałam mu, że bardzo żałuję, że tego szczęścia już nigdy nie dostąpię. Bardzo mi go brakuje. Mój proboszcz nie zapomniał o mnie – dzięki uprzejmości jego krewnych, z którymi moja rodzina się przyjaźni, otrzymałam po nim pamiątki – spośród których najbliższą jest mi ikona z rodziną świętą. Poczułam, że przyszedł moment, aby poprosić o znalezienie miłości.

Już kiedyś czytałam o Nowennie Pompejańskiej , ale wtedy „przeraziłam” się ilością modlitw oraz dni, przez które Nowennę się odmawia. Ale tym razem postanowiłam sobie, że nie poddam się. Modlitwę zaczęłam 1 listopada – wyliczyłam, że ostatni dzień Nowenny przypadnie na Wigilię. Modliłam się poprzez łzy smutku, czasami przez śmiech, ale tak bardzo pragnęłam być pokochana, że nie zlękłam się trudów, a szatan kusił i chciał odwieść mnie od zmawiania modlitwy, nie ugięłam się.

23 listopada poznałam jego – za sprawą wspólnego znajomego, chociaż w nieoczekiwanym miejscu, w niespodziewanym momencie. Cudzoziemiec, nieochrzczony, z przeszłością, po rozwodzie, z dzieckiem. Wszystko to, czego sobie wcześniej nie wyobrażałam, ale jednak…. Serca zabiły. I ja biłam się wewnętrznie – jak to, przecież to się nie godzi, nie wolno mi, walczyłam ze sobą wewnętrznie i pytałam Matkę Bożą – dlaczego takiego człowieka postawiono na mojej drodze? Mimo wszystko był to człowiek wartościowy, wrażliwy – nie bał się łez, opowiadał o zdradzie żony, nie bał się uczuć, a ja w głębi ducha pomyślałam sobie, może mogę pomóc mu znaleźć drogę do Boga? Sylwestra spędziliśmy razem. Opowiedziałam mu o moich przeżyciach religijnych oraz to, że wymodliłam go sobie, ale …. czy tak naprawdę? Pytałam go, czy moja wiara przeszkadza mu, czy potrafiłby być związany z osobą wierzącą? Przy tym zawsze powtarzałam sobie, że nie będę zmuszała go do niczego, bo nie na tym wiara polega, ale wierzyłam, że małymi krokami uda mi się zbliżyć go do Boga, bo i sam na początku znajomości powiedział, że myśli o chrzcie. I tę intencję wzięłam sobie ja do serca, bo chciałam mu poprzez modlitwę pomóc w tym. Rozmawialiśmy często o przyszłości. Rodzina jakoś to wszystko zaczęła akceptować, ale zawsze mówiłam sobie, że bez wiary i możliwości przystępowania do sakramentów nie wyobrażam sobie dalszego życia. Ja zaczęłam oswajać się, że ma córkę, ale lubię dzieci i tek też zaczęłam lubić tę małą istotkę, które przecież nie była niczego winna.

Cały czas jednak myślałam o przeszkodach, które zakazywały by nam być razem – ja nie wyobrażam sobie żyć z kimś pod jednym dachem bez ślubu kościelnego. Strasznie mnie ta przeszkoda bolała… Więc udałam się do zaprzyjaźnionego księdza, który na co dzień pracuje w sądzie biskupim. Bardzo bałam się tego spotkania, bałam się potępienia, braku zrozumienia, ale bardzo chciałam walczyć o to wszystko, bo wierzyłam, że ma to sens. Tylu ludzi pokazało, że można! Ksiądz ani mnie nie potępił, ani nie przegonił – wręcz przeciwnie, wysłuchał, ugościł i zapewnił, że zasięgnie rady, tam, gdzie trzeba. Wzmocniło mnie to i dało promyk nadziei. I rzeczywiście, kilka dni później ksiądz spotkał się ze mną i objaśnił, że istniejące przeszkody można pokonać… Bardzo się ucieszyłam, ba naprawdę wierzyłam, że to wszystko mam sens, że warto o to walczyć. I tak znajomość nasza rozwijała się – był to przede wszystkim związek dwóch bratnich dusz, mimo przeszkód religijnych. Niestety, pandemia koronawirusa wystawiła nas na próbę, nie mogliśmy już siebie odwiedzać, zamknięto granice, kazano zostać w domu. Pozostało komunikowanie się przez Internet oraz telefon. Próbę zdaliśmy, wytrwaliśmy – po ponad 3 miesiącach rozłąki, gdy granice otwarto, znów padliśmy sobie w ramiona. Pomyślałam, skoro wirus nas nie pokonał, to już nic nie jest w stanie tego zrobić. Znowu mogliśmy się odwiedzać, podczas jednej z jego wizyt poszedł nawet ze mną na mszę święta – mimo, że nic nie rozumiał, bo to cudzoziemiec, to był przy mnie. Nawet po mszy uciął sobie pogawędkę z księdzem, który języki obce znał. Moja nadzieja stawała się coraz większa. Zaczęliśmy snuć plany na przyszłość, ja miałam przeprowadzić się do jego kraju. Szukałam pracy, mieszkania – nic chciałam żyć w konkubinacie , przystał na moją prośbę, pomagał mi w poszukiwaniach oraz budowaniu mojej przyszłości na obczyźnie. A ja już byłam w trakcie odmawiania kolejnej Nowenny Pompejańskiej, bo chciałam sobie wszystko poukładać w zgodzie z niebiosami , więc w Nowennie prosiłam o wskazanie drogi, tej dobrej, te odpowiedniej, abym ostatecznie podjęła dobrą decyzję życiową. I tak się też stało. W pewnym momencie zaczęła przeszkadzać mu moja religijność, moje wartości. Nie mogę powiedzieć, że musiałam dokonać wyboru, bo dla mnie zawsze było tylko jedno wyjście – droga moich wartości i wiary. W dniu moich urodzin, a było to w sierpniu, rozstałam się z nim, do decyzji przyczyniło się także kilka innych wydarzeń. Niestety wyjazdu za granicę już nie można było uniknąć.

I przebywam obecnie za granicą – pracę oraz mieszkanie znalazłam. Bardzo w tym wszystkim pomogli mi moi rodzice oraz przyjaciele – wspierali w trudnych chwilach, dodawali otuchy oraz siły, bez nich ta zmiana życiowa nie byłaby możliwa. Ja zrobiłam to dla niego , dla niego zmieniłam życie, ale to już nic nie da. Ta „miłość” jest zakończona.

Wiem jednak, że i to cierpienie ma sens, że ta zmiana ma sens. Odważyłam się na zmianę w życiu, lecz zaufałam złemu człowiekowi, zawiodłam się… Ale Mateńka nigdy mnie nie zawiedzie, ja to wiem i czuję.

W zeszłym roku spotkaliśmy się po raz ostatni – przywiózł mi moje rzeczy, bo przecież zaczęłam już przeprowadzkę… I powiedział mi coś, co jednak przekonuje mnie , że warto było i za niego się modlić – że zamierza chodzić na nabożeństwa, z tym znajomy, przez którego poznaliśmy się.

Pracę niestety straciłam, bo wydarzyło się dramat w rodzinie- Covid dopadł rodziców, szczególnie ojca, który przez miesiąc walczył o życie w szpitalu. Chciałam od razu jechać do domu i wziąć kilka dni wolnego i to był powód utraty pracy. Nikt mnie w tej pracy nie zrozumiał. Utraciłam pracę z okresem 2tygodnkowego wypowiedzenia. W międzyczasie ojciec wyzdrowiał – to była moc modlitw nie tylko moich, ale wszystkich osób , które o to poprosiłam. Święta Bożego Narodzenia oraz Sylwestra spędziłam w domu. Płakałam, bo tak przeżywam zawody miłosne…Jest mi też strasznie żal i mam wyrzuty sumienia, że nie mogłam być przy rodzinie w ciężkich chwilach. Wiem, że są tacy, którzy mnie za to potępią. Ale tak bardzo chciałam zrobić w życiu coś dla siebie, zapłaciłam za to wysoką cenę.

Teraz jestem z powrotem za granicą , nadal bez pracy. Daję sobie czas, ale chyba skapituluję i wrócę do domu. Ciężko jest. Dziś myślę, że ta cała akcja była na nic, a może miała mnie sprawdzić, czy i na ile jestem silna?

Za tego człowieka dziennie się modlę aby znalazł drogę do Boga. Może wydaje się to szaleństwem, ale pomyślałam, że może w tym jest sens wszystkiego – mimo wszystko. Może on przejrzy kiedyś na oczy i znajdzie drogę do Boga? Czy jestem naiwna? Ale przecież nie wolno tracić nadziei.

6 stycznia zaczęłam kolejną Nowennę o to, bym nie została sama w życiu, bo samotność bardzo bolo. Trwam. Czasami, gdy nachodzi mnie wątpliwość to mówię „szatanie uciekaj, odczep się ode mnie, tyle już namieszałeś w moim życiu”. I chcę trwać. Człowiek nas zwiedzie, ale Bóg i Matka Najświętsza nigdy.

0 0 głosów
Oceń wpis
Zapisz się na cotygodniowe powiadomienia o świadectwach:
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Klaudia
Klaudia
13.02.21 08:29

Na pytanie czy jesteś naiwna odpowiadam TAK z całą pewnością jesteś bardzo naiwna a mówię Ci to bo sama taka byłam. Relacja z rozwodnikiem i to jeszcze niewierzącym nie mogła skonczyć się inaczej jak tylko bolesnym rozstaniem. Módl się proszę ale uważaj na „złego” jemu bardzo zależy na tym byśmy zbłądzili. Ufaj Bogu a on Cię poprowadzi i postawi Ci właściwego człowieka na drodze. Wszystko ma swój czas.

Mahdalena
Mahdalena
12.02.21 17:19

Pani Sylwio, jest Pani na dobrej drodze do spotkania tej jedynej osoby w swoim życiu. Oddała się Pani Maryi, jestem pewna, ze Maryja wysłucha Pani prośby. W czasie odmawiania NP została Pani przedstawiona moim zdaniem niewłaściwemu człowiekowi (niewierzący rozwodnik) lecz pełna ufności odebrała to Pani jako ” sygnał” że to ten. Postawiła Pani na Jezusa i Maryję i nie dała się zwieść w łatwe rozwiązania typu ślub cywilny i życie bez przyjmowania Jezusa do swego serca. Myślę, że to Zły działał w ten sposób. On bardzo często mąci w głowie, tak by człowiek był przekonany, że idzie za Jezusem, a… Czytaj więcej »

Adrianna
Adrianna
12.02.21 12:58

To świadectwo już było, pt.: „Maria Magdalena: Przewrotne życie…”
(pod innym imieniem i z nieco innym zakończeniem…)

Ewa
Ewa
12.02.21 09:57

Wydaje mi się, że już było to świadectwo.

Aneta
Aneta
12.02.21 08:14

Sylwia a w jakim Państwie mieszkasz?

Emilia
Emilia
12.02.21 00:50

Przepraszam,że nie na temat świadectwa ale muszę to napisać…. Proszę zablokować całkowicie na stronie Pana Andrzeja Ponieckiego. Skoro ten człowiek wchodzi tu tylko po to by obrażać Boga i użalać się jak dziecko w przedszkolu to lepiej żeby go tu nie było. Ja rozumiem,ze ma problemy ale tak się nie zachowują normalni ludzie. Szkoda naszych nerwów ….

6
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x