20 marca 2014 roku zmarła moja ciocia. Widziałam się z nią tylko na rodzinnych imprezach typu komunie, osiemnastki.
Nigdy nie zamieniłyśmy nawet słowa. Kiedy dowiedziałam się, że zmarła zbytnio nie przejęłam się tą wieścią. Wstyd się przyznać, ale w ten sam dzień poszłam ze znajomymi do knajpy na pogaduchy, przy okazji czegoś się napić. Ta wieść jakby rozpłynęła się w mojej głowie i wcale o tym nie myślałam. W tę noc przyśniła mi się ciocia. Pamiętam jaka była ładna w tym śnie, uśmiechnięta, stała w kuchni przy wejściowych zamkniętych drzwiach. Wypowiedziałam wtedy słowa: „ciocia, ale Ty nie żyjesz”. A ona na to: „nie bój się”. Podeszła bliżej i powiedziała mi: „Pamiętajcie mnie. I tu w kalendarzu” (obok na ścianie wisiał kalendarz). Po tych słowach objęłam ją i pocałowałam w czoło. Na drugi dzień byłam w szoku, że ciocia mi się przyśniła, że przecież nie miałam z nią kontaktu, ale dotarło do mnie, że u cioci w domu było ciężko i zbytnio nie mogła liczyć na swoje dzieci. Byłam u niej na pogrzebie i wtedy w myślach obiecałam, że będę o niej pamiętać.
Aż tak często się za nią nie modliłam, ale chodziłam na cmentarz zapalić znicz i czasem wieczorem zmówiłam za nią Zdrowaś Mario czy Wieczny odpoczynek. Po roku 20 kwietnia zmarł jej mąż (też nie miałam z wujem kontaktu).
Po tych wydarzeniach skupiłam się na studiach, pisaniu pracy, rozpoczęcia terapii u psychologa, ponieważ podejrzewałam u siebie depresję (przy okazji p. psycholog stwierdziła również nerwicę) i tak czas mijał.
Po roku odmówiłam nowennę pompejańską w intencji mojej rodziny, o przemienienie mojej toksycznej mamy, która w pewnej części przyczyniła się do mojej depresji i nerwicy. Świadectwo na ten temat złożyłam.
Zaś ciężko mi było się zabrać za odmawianie kolejnej nowenny. Ciągle mi coś ją przerywało, ale nie poddawałam się i nawet nie pamiętam ile podjęłam prób na jej zmówienie. Tak się stało, że w międzyczasie odnowiłam kontakt z kolegą Bartkiem. Znaliśmy się z widzenia z technikum, zaś parę razy się spotkaliśmy (on liczył na związek), ale ja uciekłam, bo zbyt bardzo się bałam (wtedy jeszcze nieleczona depresja i nerwica). Po tym jak odnowiliśmy kontakt i zaczęliśmy się spotykać zaczęłam czuć coś więcej do niego niż tylko przyjaźń. Ostatni raz byłam zakochana 6 lat temu i byłam w szoku, że posiadam możliwość kochania drugiej osoby. Nie myślałam, że tak szybko się w to zaangażuje. Niestety okazało się, że Bartek pięknie mówi, dużo obiecuje, ale nie potrafił w chociaż małym stopniu zrezygnować z dotychczasowego życia, w którym często gościły imprezy i koledzy. Tak się stało, że po intensywnych spotkaniach on wyjechał sam ze znajomymi na wakacje do Chorwacji (ja nie mogłam wziąć wolnego na tyle dni). Nigdzie razem nie byliśmy. Kiedy wrócił w odstępie dwóch dni zachorowałam na anginę. Zaczęłam odmawiać wtedy nowennę pompejańską. Powiedziałam, że składam ją w ręce Maryi i niech się stanie Boża wola bo Jej ufam. Zaczęły dręczyć mnie myśli, że może zachorowałam, bo Bóg chce, żeby zakończenie tego związku nastąpiło powoli. Myślałam, że jeśli mielibyśmy zerwać to sobie nie poradzę, bo tak bardzo się zaangażowałam. Istotne dla mnie jest, że za datę rozpoczęcia naszego związku ustaliliśmy datę 20 czerwca.
Niestety związek się rozpadł. Powiedziałam Bartkowi parę przykrych słów, że mówienie nic nie zdziała, żeby spadał jak nie ma nic lepszego do zaoferowania poza spotkaniami wieczorami. Żal mi go było, ponieważ jest fantastycznym człowiekiem, wartościowym, ale bardzo zagubionym. W dzień, w którym z nim zerwałam (niedziela) mocno płakałam. Ale na drugi dzień byłam jakby silniejsza. Pomimo, że w moim sercu jest dużo żalu i złości do Bartka to podziękowałam Maryi za to, że tak się stało, bo widocznie taka była Jej wola. Poszłam również na cmentarz zapalić lampkę cioci i wujkowi, bo data 20 czerwca wydawała mi się od nich znakiem. Nie wiedziałam jak mogłam pomóc Bartkowi i nadal nie wiem. Odmówiłam za niego trzy nowenny do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły i żyję nadzieją, że uda mu się pokonać samego siebie, wszystkie słabości, a przede wszystkim, żeby odnalazł się w życiu. Żyję nadzieją, że jeśli jest nam dane być razem to prędzej czy później będziemy. Boję się tylko ile może to potrwać czasu, ale nie będę się modlić nowenną o jego powrót…
Wszystkim dziękuję za przeczytanie mojego świadectwa i życzę wytrwałości w modlitwie. Nigdy się nie poddawajcie nawet jeśli próbujecie setny raz odmawiać nowennę i znowu nie wyjdzie.
Zobacz podobne wpisy:
Kamila: Praca
Maria: Chwała Ci Maryjo Pompejańska!
Obrazki z Nowenną Pompejańską za darmo!
Medalik pompejański
Świetne świadectwo!O Cioci pamiętaj,pomagaj Jej modlitwą.Co do Bartka,niech idzie swoją drogą.Gratuluję Tobie mądrości,że nie chcesz modlić się o Jego powrót.Jest szansa,że czeka ktoś inny na Ciebie☺z Bogiem
Bardzo mi się fajnie czytało twoje świadectwo, dziękuję że napisałaś.
Bardzo ci dziekuje za to swiadectwo