Zetknąłem się z nowenną, kiedy szukałem pomocy Pana Boga. Przypadek? Nie sądzę! Moje życie było na tzw. „zakręcie” i nie widziałem sposobu, jak go ominąć. Wiedziałem jedynie, że tylko z Bożą pomocą może mi się to udać.
Rozpocząłem moją nowennę z obawą, że nie dam rady – 54 dni to sporo czasu, ale podjąłem wyzwanie. Prosiłem o rozwiązanie moich problemów życiowych. Sformułowanie mojej intencji było ogólne, bo nie chciałem niczego „narzucać” Panu Bogu. Oczywiście, miałem własną wizję rozwiązania swoich kłopotów i po cichu liczyłem, że stanie się po mojej myśli. Pamiętałem jednak, że Bogu nie można stawiać warunków i takowych nie chciałem tworzyć, ale… koncepcja była. Z takim nastawieniem odmawiałem nowennę i zakończyłem ją. W moim życiu nic się nie działo; nic, co sobie po cichu zaplanowałem! Zrodziło się we mnie niezrozumienie całej tej sytuacji – jak to, ja się modlę, a tu… nic! Po skończonej nowennie miał się stać cud, którego jednak nie było! Zapomniałem jednak o tym, że postanowiłem nie stawiać Panu Bogu żadnych granic, nawet tych czasowych!
Moja modlitwa została wysłuchana, ale w późniejszym czasie. Co najlepsze – to opóźnienie nie miało negatywnego wpływu na moją sytuację. Później – nie znaczyło gorzej! I jeszcze jedno: Bóg wie, co dla nas jest najlepsze. Dlaczego o tym piszę? Bo myślałem, że moja koncepcja to ta jedyna i słuszna, a okazało się, że rozwiązanie moich problemów przyszło zupełnie z innej strony. Warto powierzyć Panu Bogu i Najświętszej Maryi Pannie swoje troski – to tylko wyjdzie nam na dobre. Chwała Panu!
CHWAŁA PANU