Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Katarzyna: Nie wiem

Ludzie,

Piszę tutaj do wszystkich, tych którzy łaski otrzymali i tych, którzy uważają, że to bez sensu się modlić bo i tak łaski nie będzie. A ja Wam powiem, Bóg zrobi to co uważa dla nas za NAJLEPSZE. I możesz wołać i prosić i błagać i dlaczego nie idzie i dlaczego któraś nowenna z kolei i nic… A ja Wam powiem, że przyjdzie taki moment kiedy stwierdzicie, że to o co prosiłem/am to w ogóle nie wiem o co prosiłem/am. Że to czego chciałeś to w ogóle nie wiesz o co prosisz. Że to nie to czego POTRZEBUJESZ. Jestem tego najlepszym przykładem.

Ostatnio dotarło do mnie, że ta Nowenna to skarb. Ale nie dlatego, że coś otrzymałam. Nie dlatego, że w ogóle dajcie spokój tak jest cudownie. Dlatego, że paradoksalnie straciłam. Wy wszyscy, którzy żyjecie w przekonaniu, że jesteście zmęczeni odmawianiem tej modlitwy już 10 raz w tej samej intencji, przestańcie się modlić. I mówię całkiem poważnie. Modlitwa ma być spotkaniem z Bogiem, nie męczarnią, nie przymusem. A co najważniejsze: ta modlitwa to nie jest przycisk: zrób to! chcę tego! tak jest najlepiej! To nie magiczna różdżka, która spełnia życzenia. Oczywiście, jeśli ktoś z Was otrzymał łaskę to nie dlatego, że się modlił tak gorliwie i stał się tak cudownym chrześcijaninem, że Bóg stwierdził: Dobra, Tobie dam bo się starasz a ty drugi to się jeszcze pomęcz. A głupota!

I może Wam się wydawać po tym co tutaj przeczytacie, że jestem zgorzkniała, że jestem na drodze do upadku i odejścia od Kościoła, skoro mówię takie straszne rzeczy żeby się nie modlić. Uwierzcie mi albo nie, jestem na najlepszej drodze by znaleźć prawdziwego Boga.

I nie piszę tego świadectwa żeby nagle odezwał się tłum ludzi, że będziemy się za ciebie modlić. Nie! Módlcie się za siebie. Zanim zaczniecie naprawiać świat to zacznijcie od siebie. Mnie moje naprawianie świata doprowadziło do momentu, w którym zobaczyłam (i pomógł mi w tym jeden mądry człowiek – mój były chłopak), że to ze mną jest źle i że nie jestem w stanie naprawiać świata jeśli najpierw nie zrobię czegoś ze sobą. I nie czuje się rozanielona jak to będzie wspaniale, mam nadzieję, że będzie ciężko (a będzie) i odnajdę w końcu siebie.

Wiecie to nie jest moje pierwsze świadectwo – to moje 3 (dwa poprzednie: 1. https://pompejanska.rosemaria.pl/2015/04/katarzyna-zwatpienie-rozpacz-i/ i 2. https://pompejanska.rosemaria.pl/2015/04/katarzyna-wielka-jest-chwala-pana-i-najswietszej-maryi-panny/). W sumie to nie wiem czemu Wam to zamieszczam ale jak ktoś chce prześledzić tę historię to proszę, czytajta. Ale z tych dwóch poprzednich to wydaje mi się na ten moment najważniejsze. Poprzednie dwa ukazują mój stan w ciągu dosyć krótkiego okresu czasu. Nie chwalę się, tylko chcę żebyście mieli pełny obraz sytuacji. Jak Wam się nudzi to nie czytajcie, nie zmuszajcie się. Ale jak chcecie przeczytać co się stało z tą rozanieloną dziewczyną z 2 świadectwa to Wam opowiem. Nie spodziewajcie się sensacyjnych odkryć, nie będzie happy endu i nie potrzebuję tytułu: dramatyczne świadectwo, bo nie po to je piszę.

Od ostatniego świadectwa moje życie toczyło się różnymi ścieżkami. Mój były były chłopak (jeśli to czytasz nie miej mi tego za złe:)) to jest historia niesamowitego działania Boga i Maryji. Tak wielkiej przemiany to nikt się nie spodziewał. Tak, moją intencją było jego nawrócenie. A wiecie co tak sobie myślę? Że te wszystkie nawrócenia to nie jest przemiana o 180 stopni, to jest moment w którym przychodzi Bóg i z tego całego szlamu życia, tego w co człowiek przyoblekł się albo inni go przyoblekli, wyciąga ciebie prawdziwego. Tak, ja byłam świadkiem tego procesu. Trudnego (czasem bolesnego), czasochłonnego… I tak mi przyszło na myśl, że tak jest całe życie. Jego nawrócenie jest znakiem bożego miłosierdzia i dobra i to on, nie ja ta „dobra, wierząca katoliczka” spotkał prawdziwego Boga. Czuję to tak jakbym ja go zaprowadziła do Boga (konkretniej oddała w ręce Maryji, modliłam się: Maryjo weź go za rękę i prowadź. Kiedyś podczas modlitwy widziałam, jak Maryja, przytula go, zabiera ze sobą i odchodzi. Niesamowicie piękna scena. I chyba lekko prorocza bo sam mi przyznał, że ostatnio tak poczuł czy wręcz zobaczył jak Maryja go przytula :)) a sama została z tyłu, za kolumną czekając na to aż Bóg mnie pokocha.

Bardzo polecam Wam konferencje o. Adama Szustaka OP. Żadna w tym reklama, pewnie Wam, którzy go jeszcze nie słuchaliście to albo macie go nie posłuchać bo nie są Wam jego nauki potrzebne albo macie posłuchać kogoś innego. I spokojnie w swoim czasie na to traficie. Miałam moment, że stwierdziłam że wyślę wszystkim, którzy uważałam, że powinni go posłuchać i on ich tak samo jak mnie przemieni (w sensie jego słowa dotrą do nich tak jak do mnie). I tu uwaga: nie ewangelizujcie na siłę! to co Wam się wydaje, że” no świetna rzecz po prostu on/ona musi posłuchać” a ta osoba stwierdzi, że nic w tym nie widzi tzn że w tym nie ma nic dla niej. Każdy z nas odnajduje Boga i miłość inaczej.

Nie przejmujcie się moim chaotyzmem w pisaniu, ja tak mam, że moje myśli wypluwam bez cenzury na papier bo wtedy jest to prawdziwe. Chcę przejść do tego wątku historycznego czytaj: co się stało po ostatnim świadectwie. Otóż razem z moim byłym chłopakiem przechodziliśmy przez dziwne stadium, którego żadne z nas nie potrafiło nazwać. Na początku po jego pierwszej spowiedzi był czas armagedonu, kiedy to mój były chłopak niby był przy Bogu ale z mojej perspektywy (wtedy) to on to tak trochę robił żeby mi pokazać, że się zmienił i żebym wróciła. Stety ja byłam święcie przekonana, że nie ma takiej możliwości, że to on ma sobie kogoś znaleźć a ja kogoś innego i koniec i nasze drogi się rozejdą. (Jeśli coś pominęłam albo przekręciłam to albo mnie popraw w komentarzu albo olej, dobrze M.? :))

Trwałam w tym przekonaniu bo tak usłyszałam od Boga, że każde ma iść inną ścieżką. No dobra nie usłyszałam ale czułam, że tak ma być. Po jakimś czasie widoczna była prawdziwa poprawa, zmieniło się jego podejście do wszystkiego, taki prawdziwy, dobry się zrobił. Ja w swej ułomności nie potrafię Wam tego przekazać ale widocznie nie o to w tym chodzi. Tak niesamowita zmiana zachowania i patrzenia na świat – takiej łaski jeszcze w życiu nie widziałam. Cieszyłam się i ciesze nadal. Ale trwaliśmy w tym stanie gdy widać było, że do czegoś potrzebujemy się nawzajem, że po coś Bóg nas jeszcze trzyma przy sobie bo im bardziej żeśmy się oddalali tym byliśmy bliżej siebie. Oboje widzieliśmy, czuliśmy, że ta nasza relacja po roku bycia z sobą (jak uważaliśmy bardzo blisko, najbliżej jak się da) jest teraz po rozstaniu głębsza niż wtedy. Czuliśmy się jakbyśmy dopiero co wczoraj się poznali. Tam w pamięci było, ze byliśmy razem ale zamglone. Dostaliśmy nową relację od Boga. Cieszyłam się, że Bóg uzdrowił nas oboje, że zerwał te negatywne więzy już nie tylko po mojej stronie (głupota, nic nie wiedziałam i nie rozumiałam), ale dał nam relację na nowo. Mój były chłopak widział w tym szansę na związek. Ja nie. Ale bardzo dobrze czuliśmy się gdy rozmawialiśmy ze sobą po prostu coś niesamowitego. Tak głębokiej relacji jeszcze w życiu nie doświadczyłam. Każdy pytał co to w ogóle jest, rozstaliśmy się a nadal rozmawiamy jak gdyby nigdy nic? Ale to była droga, którą mieliśmy przejść razem.

W pewnym momencie zauważyłam, że to nie ja go prowadzę do Boga, to on zaczyna prowadzić mnie do Niego. (W tym co mówię o prowadzeniu do Boga, chodzi o rozmowę i modlitwę, żebyście mnie dobrze zrozumieli). To on mówił mi czasem takie rzeczy, że to sam Duch Święty musiał go natchnąć bo nie ma opcji. Tak mówił, że po prostu takich kaznodziei jak on do mnie mówił, to ludzie waliliby tabunami do Kościoła. Role się odwróciły. Ja staczałam się w dół a on mnie ciągnął do góry. Zanim przejdę do kolejnego wątku przypomniało mi się jak kiedyś oboje zastanawialiśmy się nad tym jaka jest moja rola w życiu, ot takie rozmyślania. I on stwierdził, że ja jestem potrzebna dla momentów krytycznych. Kiedy ktoś spada w dół ja to widzę i mówię, że be, że tak nie rób to nic nie mogę zdziałać. Ja to jestem dla tego momentu kiedy ktoś spadnie w dół, dotknie dna, zorientuje się, że tam trampolina a ja w tym momencie aby zwiększyć jego szybkość lekko go dotykam (słowem, czynem) aby mógł lecieć prędzej. Taka moja rola. Ja sama stwierdziłam, że w pewnym momencie poczułam, jakbym już po popchnięciu go w górę została przez niego pochwycona za rękę i ciągnięta przez niego w górę. Bo przecież ja byłam tam na dnie, nie rzuciłam mu liny, ja byłam własnie tam na dnie przy tej trampolinie czekając na kogoś kto tam spadnie. Pytanie co ja robiłam tam przy tej trampolinie. Ale spokojnie do tego dojdę.

W tym momencie muszę wspomnieć o tym co się działo ze mną. Po moim wspaniałym „spotkaniu” z Bogiem (świadectwo nr 2), jego wielką łaską zerwania więzów zła i grzechu byłam jak ten gołąb (tak się czułam). Wspaniale, pełna pokoju, szczęśliwa, modląca się do Boga żeby inni też tego doświadczyli. Cały czas pytałam: Boże dlaczego mi to zabrałeś (grzechy, więzy i przekonanie, że mam być właśnie z tym człowiekiem) a jemu to zostawiłeś. Czemu jego tak doświadczasz a ja sobie latam w obłokach? Nie, nie spotkała mnie za to kara. Nie było to pyszne, ponieważ chciałam całym sercem jego szczęścia. Któregoś dnia, gdy po raz pierwszy od rozstania spotkaliśmy się (wczesniej tylko rozmowy przez tel/skype) i gdy mieliśmy sie spotkać twarzą w twarz, poczułam że panicznie boje się tego spotkania. Że jak go zobaczę to choć pokochać go nie umiem to rzucę się mu na szyję bo czuje się samotna. To był pierwszy sygnał. Ale nic się nie stało, rozmawialiśmy i gdy odjeżdżał zauważyłam, że boli mnie jak na mnie patrzy. Patrzy na mnie z miłością i zrozumieniem a ja mu tego samego nie potrafię dać. Dlaczego (to później sie rozwijało) on potrafi pokochać moje słabości a ja nie potrafię pokochać jego? Nie chodzi o osobę tylko jego słabości. W tym momencie nawiążę do konferencji o. Szustaka „Od zera do bohatera”. Ona nam obojgu pokazała, że prawdziwa miłość polega na kochaniu Abli, czyli naszych słabości (nie grzechów bo z nimi mamy walczyć), śmieszności a nie Kainów (naszych sukcesów, zalet). Bo nie sztuką jest pokochać to co w nas wspaniałe, bo to się samo kocha. Sztuką jest pokochać słabości – każdy je ma, nie ma ideałów – najpierw w nas a potem w  drugim człowieku aby naprawdę pokochać. Bez tego nie stworzymy prawdziwych relacji małżeńskich czy innych opartych na miłości (czyli każdych :)). Ta konferencja otwarła nam oczy. Że kochaliśmy w sobie to co mamy cudne, no po prostu Kain (odsyłam do konferencji dla zrozumienia o czym mówię) a Abla to już nie: weź to taki Abel że spadaj. Bo tak nas kocha Bóg, nie z litości, On nas kocha takimi jakimi jesteśmy i nie potrzebuje żebyśmy byli geniuszami. Jemu wystarczy żebyśmy byli tacy i tyko tacy. I w momencie kiedy siebie takimi zaakceptujemy to on z tych naszych słabości zrobi niesamowite rzeczy. I wracając do wątku: kiedy odjechał, poczułam, że ja nic nie czuję. No po prostu masakra. To tak jakby ktoś Wam zabrał wszystkie emocje, całą pamięć i wszystko co was określa. No po prostu reset po całości. Czułam się tak że no idę przed siebie cały świat zostawiam za sobą, bez strachu, bez przywiązania do czegokolwiek czy kogokolwiek. Rozmawialiśmy potem o tym z nim i padła myśl, że to powołanie, że mam iść do zakonu, ale dla mnie to było nie do pomyślenia. No bo to się tak rozumie, że zostawiam wszystko i idę do zakonu. Ale nie. Potem, że to może Bóg robi żeby jego (mojego byłego chłopaka, z którym o tym rozmawialiśmy) ode mnie odciąć, żeby sobie poszedł i mnie zostawił. Ale to tez nie było to. Ja stwierdziłam wtedy w duchu, ze ja choć pragnę jego szczęścia i wiem, że muszę mu pozwolić odejść to panicznie się tego boję. Zostać sama. Ten stan (nic nieczucia) trwał tydzień, od pon do niedzieli. W pt poszłam do spowiedzi (jeszcze przed nd) i tam usłyszałam, ze jak tak się stało to trzeba się cieszyć bo Bóg daje nam taki reset, żeby wlać swoją miłość na nowo, że chce dać nam siebie na nowo. Jak wskazał spowiednik, Św. Katarzyna ze Sieny miała podobnie, Bóg zabrał jej serce, tak że żyła bez niego i potem dał jej swoje serce. Wielka łaska. No to ja zadowolona czekałam. Opowiedziałam całą historię mamie, to było w sobotę. Trochę się przestraszyła, bo nie wiedziała w którą stronę to idzie ale obie stwierdziłyśmy, że trzeba się modlić i czekać. No i się doczekałam. w niedzielę obudziłam się i poczułam jakby ktoś mnie wrzucił w miejsce gdzie byłam kilka miesięcy temu, w miejsce pełne grzechu, gniewu, bezsilności, bezsensu itd. Obudziła się we mnie wielka pretensja do Boga, o co chodzi miało być inaczej. Ale Bóg dwa razy tego samego nie robi (w sensie to było dla tej świętej). Stałam się wręcz nadajnikiem zła, po prostu co nie zrobię to zło. I wieczorem rozmawialiśmy z moim byłym chłopakiem i zaczął się za mnie modlić i ustało. i znowu zalałam sie płaczem, bo nic tylko płaczę. Na drugi dzień usłyszałam od niego: „Może Bóg chce ci pokazać, że o każdą łaskę trzeba walczyć? Że nic co otrzymałaś nie ma na wieki, że o każde dobro trzeba walczyć. A ty myślałaś, że w chmurach będziesz latać.” Miał rację, tak właśnie myślałam, że teraz to już jestem praktycznie święta tylko mnie na postumencie postawić za wzór.

Ostatnie dni były ciężkie, widziałam jak wspaniałym człowiekiem jest mój były chłopak, jak potrafi mnie kochać z moimi wadami a w szczególności je kochać a ja… A ja byłam jałowa, jakbym miała blokadę. Nie potrafię kochać, nie potrafię kochać. Tak mówiłam w kółko, on mówił, ze to zły chce mnie upodlić. Ale czy to był zły? Choć pragnęłam z całego serca jego szczęścia, nie potrafiłam pokochać jego wad, najchętniej to to co mi się nie podoba wycięłabym i odstawiła a zachowała sobie resztę. Winiłam siebie, że on mnie umie zaakceptować a ja jego ani rusz. Bardzo chciałam i w pewnym momencie stwierdziłam, że jestem w stanie z nim być choćby inni sie nie zgodzili, udowodnię im że on jest super. Ale to nadal nie była miłość. Czułam, że jak z nim będę to wiecznie nieszczęśliwa. Później dotarło do mnie, że tak jest i było w każdym przypadku, że ja po prostu kochać nie umiem. Wdziałam, że chciał mi pomóc, że chciał żeby nam sie udało. Modliliśmy się wzajemnie, wspieraliśmy duchowo i wszystko było dobrze, kiedy schodziliśmy na pułap rzeczywistości to wszystko się psuło.

Odsłuchaliśmy druga konferencję „Rozplątani” też o. Szustaka o trudnych relacjach. I ona dała nam odpowiedź co jest nie tak. I tam nie chodzi o jakieś małżeńskie sprawy tylko ogólnie o relacje, które miał Pan Jezus z ludźmi, które spotykał i jak im zaradził. Odnalazłam ja siebie w dwóch historiach. Jedna o kobiecie, która od 12 lat cierpiała na krwawienie i Jezus ją uzdrowił. Oczywiście chodzi tutaj o kobietę, która jest jak małe dziecko łaknące miłości, pragnące nasycenia się nią, której ciągle tej miłości mało i która nie umie pokochać zdrowo i prawdziwie. Oraz drugą sytuację o epileptyku, którego Jezus uzdrowił. Chodzi tu o osobę, która jest zdewastowana emocjonalnie do tego stopnia, że nie panuje nad sobą. I taka jestem, ze skarajnosci w skrajność. To jest wręcz patologiczne. Ta konferencja pokazała nam, że to ze mną jest problem, że to ja nie umiem kochać i że jeśli chce się mi pomóc to musiałby wydrzeć kawałek siebie (to wszystko w tej konferencji jest opisane), pokazać, że ja tego nie potrzebuje żeby być kochaną, wartościową i pokochać. Ale to jest trudna praca, więc jeżeli nie jesteś w stanie to nie podejmuj się tego, odeślij ją jak Jezus Marię Magdalenę po zmartwychwstaniu do ludzi a nóż znajdzie się ktoś kto będzie w stanie to zrobić.

Tak wspaniałego pożegnania, rozstania jakie my przeżyliśmy to tylko Bóg mógł dać. Powiedział mój były chłopak, że wszystko będzie dobrze, że on sam nie jest w stanie mi pomóc, że nie ma takiej mocy i oddał mnie w opiekę Boga. To było bardzo spokojne. Oboje pogodzeni z rzeczywistością. Że ja  nie potrafię kochać i panicznie boje się być kochana bo sama tego nie potrafię. Z drugiej strony panicznie boje się samotności dlatego pójdę w każdą relację z kimkolwiek (i nie chodzi tu o niewierność). A on że musi pozwolić mi odejść. Jeśli kiedyś będę chciała do niego zadzwonić to mam się dwa razy zastanowić, potem dwa razy, a potem kolejny raz i jak stwierdzę, że trzeba to zadzwonić 🙂  Napisałam mu rozmawiając na skype, że mam nadzieję, że jeśli nie w tym życiu to że spotkamy się kiedyś w niebie i opowiemy sobie co tam się u nas wydarzyło. I nie mówiąc żegnaj tylko do widzenia każde z nas odeszło w swoją stronę…

Nie piszę Wam tego żeby pokazać, że jaki on to zły bo mnie tak z tym wszystkim zostawił. Dobrze zrobił, ze przyznał że to nie jego zadanie i pozwolił aby ktoś inny albo Bóg mi pomógł. Nie dlatego, żeby pokazać jaka jestem biedna. Jest mi ciężko ale paradoksalnie odnalazłam siebie. Wiem co jest nie tak, wiem skąd całe to moje nieszczęście. Ale wlała w moje serce nadzieję konferencja o. Szustaka „Młodość mija a ja niczyja cz 2: na youtube. Ta samotność, którą otrzymałam wcale nie musi być moim przekleństwem. Może ma mi pomóc odnaleźć Boga? Może to coś innego? Pan JEzus powiedział: Prawda Was wyzwoli. I mnie wyzwoliła.

Dziękuję Bogu, że pozwolił mi go spotkać. I wierzę, że odnajdzie szczęście o jakim nawet nie marzył. Pompejańska to nie koncert życzeń, to sposób na odnalezienie siebie i Boga.

P.S. M. wierzę, że zrozumiesz czemu to opisałam. Dziękuję Ci za wszystko. Do zobaczenia 🙂

0
0
głosów
Oceń wpis
Zapisz się na cotygodniowe powiadomienia o świadectwach:


Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
12 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Kamila
Kamila
16.08.15 17:46

A ja uważam że Kasia doszła jednak do konkretnego wniosku, mianowicie do tego że ta Modlitwa ,jak i każda inna, ma zmieniać nasze wnętrze:)Ma pokazywać nam samym że musimy nad sobą popracować, a wówczas wszystko się wokół nas ułoży…Kasiu módl się dalej, módl się o siebie samą, o to by Pan Bóg uporządkował Twoje wnętrze. Gdy trwasz przy Chrystusie, zwracając się do Jego Matki, wówczas nie ma możliwości że nie otrzymasz rozeznania co trzeba robić dalej…dziś się za Ciebie pomodlę!:)Niech Bóg Cię błogosławi!!!

gosc
gosc
13.06.15 14:57

Z calym szacunkiem, ale nie kupuje tego co piszesz.

Jesli modle sie o cos, cokolwiek by to nie bylo, to znaczyz e tego pragne i chcialabym to otrzymac. Ludzie modla sie w momencie kiedy nic innego nie pomaga i wyczerpali juz wszystkie srodki. Jesli prosimy o cos to znaczy ze tego chcemy i powinnismy to otrzymywac na wlasna odpowiedzialnosc, albo uniesiemy to o co prosilismy albo nie. Tak na prawde nie chcialabym zeby proszac Boga o 'x’ dostac 'y’ nie bylabym w stanie dziekowac Mu za cos co nie bylo moim celem.

Aniela
Aniela
03.06.15 17:03

4 lata temu odmówiłam nowennę pompejańską w intencji daru macierzyństwa. W zeszłym miesiącu skończyłam kolejną w intencji znalezienia pracy. Mimo, że moje prośby nadal nie zostały wysłuchane nadal czekam i wierzę mimo, że o dziecko staramy się z mężem już 7 lat. Nie zgodzę się z autorką świadectwa, że to o co prosiłam nie jest mi potrzebne… Jestem przekonana, że nie nastąpi nigdy taki moment, kiedy miałabym uznać, że dziecko i praca nie są mi potrzebne… Praca pozwoliłaby mi godnie żyć, a dziecko dla mnie jest jak tlen bez którego nie da się żyć.

Józef
Józef
02.06.15 22:17

🙂 Dotarłem do końca i na dokładkę przeczytałem dwa wcześniejsze świadectwa . Bardzo mi Kasiu Twoja sytuacja przypomina moją w pewnych aspektach . Dlatego wiele zachowań z Twojego życia jest dla mnie oczywistych . Nie powiem , że akurat udało mi sie znaleźć odpowiedź na moje problemy , ale coś niecoś się potwierdziło , co czułem wcześniej .

Weronika
Weronika
02.06.15 21:46

To co mnie irytuje w tym swiadectwie to wyrazenie „koncert zyczen” kazdy zanosi do Maryji swoje troski takie jakie ma. Sam Jezus kazal (!!!) nam sie modlic o „chleb powszedni” powtarzamy to w kazdym Ojcze nasz. I sam bardzo sie troszczyl o ludzkie sprawy, wystarczy sie wczytac w Ewangelie. Wiec nie ma nic malostkowego i pysznego w modleniu sie o bardzo przyziemne rzeczy. Nowenna Pompejanska to specyficzne i ciezkie cwiczenie duchowe, ktore odmawiane z nalezyta pobozoscia, pokora i gotowoscia akceptacji woli Pana Boga („badz wola Twoja” – kolejny fagment codziennie przez nas powtarzany) na pewno nas do Niego zbliza. Pan… Czytaj więcej »

Magda
Magda
02.06.15 16:33

Popieram Zadowoloną … przydługie 'świadectwo „, w którym skupiasz się wyłącznie na sobie, a wniosków żadnych. Dojrzałość emocjonalna nie jest Tobie na razie dana. Jesteś bardzo młodą dziewczyną, jak mniemam i miłość jeszcze przed Tobą.

Szczęść Boże!

Zadowolona
Zadowolona
02.06.15 13:45

Strasznie przegadane to Twoje świadectwo i nie do końca wiem do jakich wniosków ma prowadzić…takie love story przeplatane egzaltacją i promocją ojca Szustaka…

JoanaLe
JoanaLe
02.06.15 13:05

dziękuję za te świadectwo….dziękuję…tak prosiłam Boga, aby do mnie przemówił….a tu proszę…

Magdalena
Magdalena
02.06.15 06:03

Znam kazania i konferencje o. Szustaka, już po kilku pierwszych zdaniach wiedziałam, że jesteś nimi przesiąknięta. Natomiast kilka zdań później miałam wrażenie, że to świadectwo pisze sam o. Szustak. Przepraszam, ale takie miałam wrażenie! Każdy z nas jest inny, módl się dużo, życzę pokoju serca! nie daj się zafiksować.

Gosia
Gosia
01.06.15 23:19

Sorry, doczytałam tylko do połowy, jakoś nie mogłam przebrnąć do końca, ale napiszę coś zupełnie innego. Nawet jeśli się męczycie, módlcie się dalej, nie przestawajcie. Niech Pan Bóg zobaczy, że naprawdę Wam zależy. Być może da Wam coś lepszego, niż to, o co prosicie. Ale nie ustawajcie nawet wtedy, gdy czujecie się przygaszeni, kiedy wydaje się Wam, że to wszystko nie ma sensu. Po euforii, związanej z odkryciem NP, podczas odmawiania dwóch pierwszych nowenn, przyszła niemalże utrata wiary podczas odmawiania 6 NP. I gdybym się wtedy poddała, zapewne moja wiara nie umocniłaby się, moja ufność nie wzrosła. Ks. Dolindo Ruotolo… Czytaj więcej »

AlaJ
AlaJ
02.06.15 21:54
Reply to  Gosia

czego Tobie życzę i chętnie przeczytam świadectwo.

maria
maria
01.06.15 21:19

dziekuje za to swiadectwo

12
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x