Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Czekając na kartkę od Vincenza

Czy wiesz, kim jest najgorętszy czciciel bł. Bartola, jakiego dotąd spotkałem na swojej drodze? To Vincenzo, choć samo imię nikomu nic nie powie, ani nie zostanie nigdy wyryte na żadnym pomniku. Człowiek, którego mijają codziennie tysiące pielgrzymów Królowej Różańca. 

Cztery lata temu pojechałem na prywatną pielgrzymkę do Pompejów, nie jako turysta po tamtejszych ruinach, ale już „świadomy czciciel” Maryi i bł. Bartola Longo. To był nasz tygodniowy urlop, pierwszy od dawien dawna. Najpierw uczestniczyliśmy w święcie Królowej Różańca. W kolejnych dniach zwiedziliśmy całą Bazylikę i wszystkie jej kaplice. Potem znalazł się i czas, by wykąpać się w morzu i podziwiać widoki z Sorrento na Capri oraz z Wezuwiusza na całą, przepiękną okolicę i Neapol.

Któregoś dnia wędrując po miasteczku, usiadłem przy ulicznym stoliku prosząc o kawę. Byłem już tam „stałym” klientem i do cappucino dostawałem ciastko gratis. Właściciel kawiarenki tym razem zapytał, dlaczego tyle już dni jestem w mieście. Kiedy wyjawiłem mu powód swoich zainteresowań, wskazał mi wąską, boczną uliczkę, via Bartolomeo, mówiąc, że prowadzi ona wprost do mało znanego muzeum bł. Bartola.

Muzeum w domu bł. Bartola
Muzeum w domu bł. Bartola

Chwilę później szedłem w tamtym kierunku, by po kilkuset metrach znaleźć nieduży, zaniedbany domek, bez żadnych tablic informacyjnych. Coś mi mówiło, że to musi być to miejsce! Ale że trwała właśnie sjesta, muzeum było zamknięte.

Próbując odgadnąć godziny funkcjonowania muzeum, przyszedłem jeszcze dwa razy tego dnia i nazajutrz, wcześnie rano, aż w końcu, dopiero na trzeci dzień, zastałem drzwi i okiennice szeroko otwarte.

Do domu prowadzi kilka stopni kamiennych schodów. Kiedy doszedłem do drzwi, okazało się, że w przejściu, przy kwadratowym stoliku, siedzi, mówiąc niedelikatnie: kawał chłopa, który swoją osobą tarasował wejście do muzeum. Nie wyglądał na pracownika instytucji kulturalnej, posturą przypominał bardziej pracownika ochrony.

Popatrzył na mnie sponad okularów, mocno zdziwiony widokiem samotnego turysty, bez plecaka, aparatu fotograficznego, nawet bez butelki z wodą w ręku. Pokazał palcem w górę i zrozumiałem, że mówi o muzeum Wezuwiusza, które jest położone piętro wyżej, że tam jest to, czego szukam, tam mam iść…

Ale przecież nie dla Wezuwiusza tyle razy całowałem przysłowiową klamkę. Spytałem po angielsku, czy muzeum Bartola jest otwarte. „Non capisco…” – odpowiedział. „Czy są bilety?” – Tylko pokiwał głową… „Czy… można wejść?” – rzekłem pokazując palcem wnętrze. Odpowiedział również na migi, zapraszając szerokim gestem do środka. Zaraz wstał od stolika, uchylił drzwi i wprowadził mnie po muzeum.

Chociaż po włosku rozumiem może cztery słowa, ów bileter czy kustosz zdawał się nie przejmować tym faktem i zaczął snuć opowieść o bł. Bartolu. Szczęście, że akurat przyszła jakaś kobieta, zdaje się jego córka, która umiała nieco po angielsku. Z jej (nie)znajomości angielskiego wynikła zabawna historia, ale… to może innym razem 🙂 Przetłumaczyła na moją prośbę, że wrócę za chwilę, tylko pójdę na kemping po żonę, aby i ona mogła zobaczyć muzeum, skoro już jest otwarte!

I tak zrobiłem. Biegiem na kemping Spartakus i z powrotem, byle by zdążyć przed zamknięciem o nieokreślonej porze. Zbliżała się sjesta.

Kustosz stał w drzwiach i najwyraźniej czekał na nas, niespodziewanych gości. Nie wiedzieć czemu, niezwykle cieszył się z naszej wizyty. Zaczął otwierać drzwi do kolejnych pokoi i opowiadać, opowiadać, opowiadać. Dziwne, mimo bariery językowej, wszystko, co mówił, okazywało się… zrozumiałe. Z jego słów przebijała wielka miłość do Bartola, prawdziwa, szczera cześć, jaką my, żyjący, darzymy tych, którzy przebywają w chwale nieba. I to nawet nie za ich obecny, niebiański stan, lecz za krętą, wyboistą drogę, jaką przebyli na ziemi zdążając ku świętości.

wpid-IMAG0915.jpgNasz kustosz nie opowiadał monotonnym tonem zawodowego przewodnika. Nie były to wystudiowane przed lustrem słowa i gesty. Choć początkowo zachowywał pewną powściągliwość, widząc nasze zaciekawienie złamał wewnętrzny opór i zaczął z troską pochylać się nad każdym eksponatem. Mówił dość szybko, czasem unosząc tony w górne rejestry tak, że aż łamał się głos, a nas przechodziły ciarki. To nie zdolności aktorskie, lecz autentyczne wzruszenie, żywa pamięć o założycielu miasta i dobroczyńcy jego mieszkańców przykuwały naszą uwagę.

To, co mówił nasz kustosz, czasem nie było aż tak istotne. Że, na przykład, wstawiony w muzeum powóz nie jest oryginalny, Bartola, ale bardzo podobny, też z epoki, a różnicę zdradza popielniczka na drzwiczkach, bo jak wiemy, Bartolo nie palił.

wpid-IMAG0916.jpgW drugim pokoju odsłonił ciężkie zasłony, byśmy mogli obejrzeć dokładnie gabinet bł. Bartola – jego biurko i liczne pamiątki. Zniżając głos wskazał na rycinę wiszącą na ścianie i rzekł szeptem, że był to przedmiot wykorzystywany przez Bartola w seansach spirytystycznych, kiedy jako młodzieniec oddalił się od Boga.

Kolejne pomieszczenie stanowi pokój Bartola: szafa, stół, łóżko, cylinder na stoliku. Musiał on być drobnej postury, skoro cylinder nie mieścił mi się na głowie.

wpid-IMAG0921.jpg

Dalszy pokój przedstawia zbiory z okresu budowy kościoła. Zobaczymy makietę sanktuarium oraz projekty malowideł na kopule. Pod ścianą stoi wielka, okuta skrzynia, która służyła jako sejf do zbierania datków. Ma ona trzy zamki, do których różne klucze posiadały trzy różne osoby. Drzwiczki można otworzyć tylko wszystkimi kluczami jednocześnie. To nie tylko dla bezpieczeństwa, ale też jako argument przeciw oskarżeniom o defraudacje, jakie regularnie spadały na Bartola, budowniczego kościoła pompejańskiego.

wpid-IMAG0949.jpgKolejne, otwarte pomieszczenie, prezentuje liczne przedmioty z epoki: maszyny drukarskie, obrazy, pamiątki i beczkę do wina. Kustosz palcem pokazał widniejące na niej nazwisko właściciela: „Bartolo Longo”. Ciekawe! – Dla nas, bo to nic nadzwyczajnego we włoskiej krainie, posiadać beczułkę winnego napoju. W ostatnim pokoju są już drobniejsze pamiątki oraz wieko trumny bł. Bartola.

Eksponaty w muzeum nie są podpisane i tylko dzięki naszemu przewodnikowi nie przechodziliśmy obojętnie przy wielu z nich. Każdy był bliski jego sercu, zdawało się, że oprowadza nas po… swoim domu.

Na końcu pokazałem mu na migi, że piszę książkę o bł. Bartolu i okazałem wdzięczność za tyle ciekawych wiadomości. Zdziwił się i za chwilę rozradował, ściskając swoim niedźwiedzim objęciem, jakby chciał powiedzieć: „Witajcie w klubie czcicieli Bartola!”. Wtedy pokazał na siebie i rzekł: „Vincenzo”, a potem wyczekująco wskazał na nas. „Marek, Agnieszka” – przedstawiliśmy się. „A, Franczeska!” – odpowiedział Vincenzo, i tak już Agnieszka została Franczeską.

* * *

PA081355Upłynął rok, a że już wiedziałem, że do muzeum trzeba przyjść na ok. godzinę przed sjestą, zarezerwowałem odpowiedni czas. Tym razem byli z nami jeszcze Jurek i Radek, który świetnie mówi po włosku. Podszedłem do drzwi domu Bartola, nie przypominając się Vincenzowi, który i tym razem siedział przy kwadratowym stoliku. Bóg jeden wie, w jak wielkim turystów rozpływamy się tłumie… Vincenzo spojrzał na nas i od razu uśmiechnął się mówiąc, że pamięta nas, bo piszemy książkę o Bartolu. Daliśmy mu egzemplarz już wydrukowanej!  Ależ się roztkliwił – do szczęścia mu wiele nie trzeba! Zaprosił nas na obiad, po czym oprowadził po muzeum i… znów upłynął rok.

* * *

Kolejny raz przyjechałem już z pielgrzymką, rok temu, i wraz z kilkudziesięcioma osobami poszliśmy w odwiedziny do domu Bartola. Ależ by się Vincenzo ucieszył na taką frekwencję!

Muzeum było jednak zamknięte… Czyżby godzina nie ta? Poszliśmy zwiedzić w zamian muzeum Wezuwiusza, które zajmuje pierwsze piętro domu.

Tego samego dnia spotkałem Vincenza w sanktuarium, w mundurze pracownika tego obiektu. Powiedział bardzo smutnym głosem, że niestety, biskup kazał zamknąć muzeum i przenieść eksponaty. Prawdopodobnie ruch był tam zbyt nikły, by opłaciło się utrzymywać dom dla kilku pielgrzymów… Nic dziwnego, skoro nie prowadził do muzeum żaden drogowskaz ani tablica… Vincenzo jednak nie stracił pracy, zdobył zajęcie bezpośrednio przy Sanktuarium. Bliżej Maryi.

* * *

I tam, w Sanktuarium, spotkaliśmy go w tym roku. Siedział w małej kajutce, tuż przy wejściu – to teraz jego miejsce pracy, punkt odpoczynku między licznymi obchodami kościoła. Znów radość ze spotkania. W prezencie daliśmy mu wspólne zdjęcie sprzed trzech lat. Tak niewiele trzeba aby kogoś ucieszyć. Pokazaliśmy mu Wielką Księgę Łask – był nią niezwykle zdziwiony. Za chwilę powiedział przejęty, że tego dnia jest procesja z relikwiami bł. Bartola, i że będzie on mieć nową maskę na twarzy, silikonową, kolorową zamiast starej, srebrnej.

Przez dwa kolejne dni mijaliśmy się z tą dobrą duszą i wielkim czcicielem Bartola w Sanktuarium i jego bocznych korytarzach. Tuż przed wyjazdem, przed Mszą, dogonił nas na korytarzu i nieoczekiwanie poprosił o adres. Dlaczego nie, Vincenzo, napisz do nas!

Czekamy!

 

koperta-bartolo-longo

 

 

 

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

 

0 0 głosów
Oceń wpis
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
8 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
Agnieszka
Agnieszka
22.10.14 16:16

Panie Marku mógłby mi Pan powiedzieć na jaki adres mam wysłać pieniądze przez peypal z Szkocji bo chce zamówić msze w Pompejach.Próbowałam teraz to zrobić na 25 Października ale ciągle było coś nie tak.Dziękuję

Apostoł Różańca
Apostoł Różańca
22.10.14 11:01

Fajny tekst 🙂

Agnieszka
Agnieszka
22.10.14 09:04

b. ciekawa historia

Teresa
Teresa
22.10.14 04:44

Piękne. P.Marku Pan tez ….wpisuje się do historii Bartola Longa .

Aneta
Aneta
21.10.14 23:07

Takie spotkania na zawsze zapadają w pamięci i sercu.

8
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x