Nowenna pompejańska

Zawierz swój problem Maryi

Amelia: Niezwykłe łaski

Pragnę podzielić się świadectwem dot. nowenny pompejańskiej, którą całkiem niedawno odmówiłam po raz pierwszy w swoim prawie 18-letnim życiu.

O nowennie usłyszałam znacznie wcześniej, mniej więcej rok przed rozpoczęciem modlitwy, ale wówczas uznałam, że właściwie nie mam o co się modlić, i zapomniałam o niej na długi czas. Jednak kilka miesięcy temu, gdy wszystko nie tyle zaczęło się u mnie walić, ile już było w totalnej rozsypce, znów natrafiłam na stronę poświęconą Nowennie Pompejańskiej. Ale po kolei. Ach, i uwaga, to będzie długie świadectwo.

Jestem jedną z tych osób, których problemy w głównej mierze są natury emocjonalnej. Właściwie przez niemal całe moje dotychczasowe życie byłam emocjonalnie uzależniona od drugiej osoby, co – stwierdzić to mogę z niekwestionowaną pewnością – zawdzięczam mojemu rozchwianemu emocjonalnie ojcu, który zawsze niemalże terroryzował resztę rodziny swoimi wahaniami emocjonalnymi i wybuchami gniewu godnymi prawdziwego furiata, oraz mamie, która była zbyt słaba i niezdecydowana, by postawić się ojcu i obronić mnie i moje rodzeństwo przed jego negatywnym wpływem na nas. Relacje i nastroje panujące w mojej rodzinie to zresztą temat na osobną, długą historię – dość powiedzieć, że nie ufałam nigdy żadnemu z moich rodziców ani nie czułam, że mogę mieć w nich oparcie, którego tak wówczas, jako dziecko, potrzebowałam.

W wieku 15-16 zaczęłam stopniowo uzależniać swoje poczucie własnej wartości od tych, których nazywałam wówczas – częściowo błędnie – przyjaciółmi. Jedna z tych osób z biegiem czasu stała się dla mnie tak ważna – a raczej to, co od niej otrzymywałam, czyli uwagę, troskę i poczucie, że ja też coś znaczę, iż jestem kimś niezwykle wartościowym – że, paradoksalnie, zupełnie zapomniałam o sobie. Niemalże zatraciłam poczucie własnego „ja”, własnej odrębności. Bo tej wówczas nie było, nie byłam autonomiczną jednostką samostanowiącą o sobie, o swojej wartości etc. Nie robiłam planów na przyszłość, żyłam bardziej cudzym życiem niż własnym. Pozwalałam, by to inni decydowali za mnie w tak ważnych sprawach, jak moja wartość jako osoby ludzkiej czy moje bycie kimś jednoznacznie dobrym lub złym itd.

Na skutek wielu wydarzeń, w tym także mojej depresji, na którą – Bogu dzięki – chorowałam tylko dwa lata, coś się w tej przyjaźni zaczęło psuć. Oddaliłyśmy się od siebie i zmieniłyśmy się obie w – w gruncie rzeczy – obce sobie osoby. Dawne zaufanie zostało nadszarpnięte i ostatecznie zupełnie zniszczone, pozorna autentyczność odeszła, zastąpiona przez półprawdy, niedomówienia i brak lojalności. Po miesiącach przepełnionych z mojej strony bólem, a ze strony tej osoby chyba głównie zniechęceniem i zniecierpliwieniem, ona zerwała przyjaźń. Zraniło mnie to niewysłowienie, do głębi, tak iż z początku trudno mi w ogóle było przyjąć ten fakt do wiadomości. Zupełnie jakby zadecydowała tym samym, iż jestem bezwartościowa, że się kompletnie nie liczę, że jestem pozbawiona znaczenia – zupełnie jak ten proch i pył. Zresztą słowa nie są w stanie oddać tej rozpaczliwej pustki, którą wówczas czułam.

Szukając pomocy, trafiłam na forum Żywy Różaniec, gdzie podbudowano mnie niezwykle ciepłymi słowami i poradzono, bym odmówiła nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły. Tak też zrobiłam, mimo że nigdy wcześniej właściwie się nie modliłam, życie duchowe praktycznie u mnie nie istniało. Już w trakcie trzeciego, może czwartego dnia odmawiania tej krótkiej nowenny zaczęły mnie nachodzić przeraźliwe wręcz wątpliwości, które bardzo trudno było odeprzeć. Coś zdawało się podszeptywać mi, że ta modlitwa nie ma absolutnie żadnego sensu, że „już po ptakach”, nie da się odkręcić tego, co zaszło, i że nigdy już nie uda się tu nic naprawić (moja intencja miałaby rację bytu, gdyby ta toksyczna relacja nazywana przeze mnie przyjaźnią wciąż trwała, ale wówczas jeszcze wciąż żyłam przeszłością i nadzieją, że to, co było między nami dobre, jeszcze wróci). Z trudem zmuszałam się do modlitwy każdego kolejnego dnia, a moja wiara i nadzieja na to, iż zostanę wysłuchana, słabły. Tak się jednak stało, pomimo licznych wątpliwości wątpliwości, a chwilami nawet niewiary.

Nie w taki sposób, jaki zakładałam, o nie! W nieporównywalnie lepszy. Późnym wieczorem ostatniego dnia nowenny (bo to o tej porze zwykłam się modlić), który powoli już przemieniał się w noc, poczułam nagle coś niewysłowienie wspaniałego. Miłość. Przepełniała mnie najczystsza Miłość, jej fale zdawały się obmywać mnie z wszelkich psychicznych zranień, zostawiając czystą i, co najważniejsze, wolną. Byłam wolna. Miałam w sobie tyle niewyobrażalnej, uzdrawiającej miłości dla samej siebie, jakiej nigdy dotąd nie czułam. Ja, ta, która nie uważała, że zasługuje na miłość, otrzymała najlepszą z możliwych! Ogarnęła mnie tak wielka radość, że miałam ochotę krzyczeć, śmiać się i tańczyć (mimo że nie potrafię i nie lubię tego robić), a nawet latać ze szczęścia! Czułam się wolna i taka jakby… spełniona? Pełna. Bez jakichkolwiek braków czy uchybień, które czyniłyby mnie kimś gorszym jakościowo. Niczego już nie potrzebowałam ani nie pragnęłam, był we mnie taki niezmącony, pewny spokój, jak również poczucie, że oto jestem – wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju i piękna, bo stworzona na podobieństwo Ojca taką, jaką mnie chciał. I obdarzona Jego niewyobrażalnie wielką i niepojętą miłością. A tamtą osobę puściłam wolno, pozwoliłam jej odejść, niczego już od niej nie oczekując, nie potrzebując, nie pragnąc. Wtedy też nastąpiło moje nawrócenie.

Przyzwyczajenie okazało się jednak silniejsze. Niby zostałam uwolniona, ale wciąż myślałam o tamtym kimś bardzo dużo, jak gdyby na nowo odbudowując to wyniszczające przywiązanie. Wciąż mi zależało na bliżej nieokreślonym czymś, może chciałam dalej utrzymywać z nim kontakt, licząc na to, iż może kiedyś, w przyszłości, udałoby się odbudować to, co zniszczono, naprawić tę relację? Chyba mogę określić to mianem niewspółpracowania z łaską, choć to nie tak, iż nie miała ona na mnie żadnego wpływu. Być może ten proces uzdrawiania dopiero się wówczas rozpoczął, w dość niezwykły sposób. Może była to zachęta, wskazanie kierunku, w którym powinnam podążać? Podążyłam.

Minęły dwa miesiące. Dzień po zakończeniu roku szkolnego rozpoczęłam swoją pierwszą Nowennę Pompejańską w intencji uzdrowienia duchowego tej osoby, co miało związek z jej dość rzadko spotykaną „chorobą”. Pierwszego dnia podchodziłam do sprawy bardzo entuzjastycznie, jednak już tydzień później musiałam się wręcz zmuszać do modlitwy (odmawiałam 4 części). Często doskwierało mi zwątpienie i brak przekonania, iż Pan Bóg może coś tu zdziałać (sic!). Kontynuowałam jednak, bo byłam zdeterminowana i uważałam, że jeśli nie skończę, to w ogóle nie było sensu zaczynać. Zdarzały się dni, kiedy po prostu odklepywałam kolejne części różańca, prawie ich nie rozważając. Dużym problemem były także rozproszenia. Muszę tutaj nadmienić, że z początku miałam jasno określony sposób na rozwiązanie tej problematycznej sprawy. Z czasem jednak to silne przekonanie zaczęło słabnąć i łagodnieć, aż pod koniec zastąpiła je postawa wyrażająca się słowami: „Bądź wola Twoja, Panie; rób, co uważasz za słuszne, bo wiem, że Ty wiesz przecież lepiej, co tu należy zrobić”. Dużą rolę odegrały też orędzia zatytułowane „Bóg Ojciec mówi do swoich dzieci”, które bardzo ułatwiły mi już takie ostateczne zaufanie Panu Bogu. Natomiast Matka Boża, co do której właściwie nie potrafiłam dotąd się określić, która była mi w gruncie rzeczy obca i nieznana, stała mi się nagle niezwykle bliska. Jej także zaczęłam niespodziewanie ufać, co sprawiło, że odtąd, modląc się, czułam przyjemny spokój i miłość oraz miałam pewność, że wszystko będzie dobrze, bo ów problem powierzyłam w najlepsze ręce z możliwych.

Najświętszej Pani po raz kolejny spodobało się uprosić dla mnie olbrzymią łaskę. W dniu 20 sierpnia, kiedy ukończyłam nowennę, znów zostałam uwolniona. Tym razem już na amen (tak, specjalnie zwlekałam ze złożeniem świadectwa, by się w tym upewnić!). Nagle przestało mi zupełnie zależeć na tamtej osobie, przestałam pragnąć odnowienia relacji z nią, nie wspominając już o ponownym zaprzyjaźnieniu się (mimo iż teraz z mojej strony byłaby to przyjaźń dojrzała i prawdziwa). Odeszła z mojego życia, przestała być dla mnie w jakikolwiek sposób istotna. Ku swemu zaskoczeniu, przestałam też czegokolwiek od niej oczekiwać. Zwróciłam jej wolność. Teraz jedynym moim pragnieniem z nią związanym jest jej nawrócenie. Myśląc o niej, pragnę już tylko ją kochać i by ta miłość nigdy się nie skończyła. Pragnę dla niej już tylko dobra – pomimo tylu krzywd i bólu, których doświadczyłam z jej strony. Chcę, żeby była wolna, szczęśliwa i dobra w Bożym rozumieniu tych słów, dlatego też 22 sierpnia rozpoczęłam drugą Nowennę Pompejańską w intencji jej nawrócenia. Zdaję sobie sprawę, iż proces uzdrawiania i „naprawiania” tej osoby będzie pewnie bardzo długi i żmudny, ale wierzę, że w końcu i to się uda. Chwała Panu!

0 0 głosów
Oceń wpis
Powiadamiaj mnie o odpowiedziach
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie komentarze
meg
meg
07.10.14 11:57

A ja odmawiam nowennę, jestem w części dziękczynnej i dopadło mnie takie zniechęcenie, że z coraz większym trudem odmawiam ten różaniec. I myśli, że to wszystko i tak na nic…

M....a
M....a
06.10.14 18:55

Miłosierdzie Jezusa nie zna granic.
Wielbię, kocham , dziękuję… Jezu.

Amelia
Amelia
06.10.14 18:04

Z tego wszystkiego zapomniałam dodać, iż kolejną łaską, którą otrzymałam po odmówieniu nowenny do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły, jest uwolnienie z grzechu nieczystości. 🙂 Przeszło mi jak ręką odjął, a nigdy wcześniej nie udawało mi się wytrwać dłużej niż miesiąc czy dwa…

3
0
Co o tym sądzisz? Napisz swoją opinię!x